Jezu Ty mnie stworzyłeś
Wiara mnie obdarzyłeś.
Od Ciebie miłość otrzymuje
Mimo że rany przez grzechy w tym sercu wywołuje.
Tak bardzo mnie ukochałeś
Że rodzinę i przyjaciół mi dałeś.
Za wszystko Tobie pragnę dziękować
I całą w zamian ofiarować.
Ty siły każdego dnia mi dajesz zawsze w obronie mej stajesz.
Krzywdzić mnie nie pozwalasz z każdego grzechu mnie wyzwalasz..
Twoja Matka też za mną się wstawia nigdy samej nie zostawia.
Od Ciebie też swego Anioła Stróża mam Jemu prowadzić się dam.
Zawsze z Tobą pragnę być bo bez Ciebie nie mogłabym żyć.
Moje grzechy Cię nie zrażają mimo że często tak bardzo Cię obrażają.
Nie odrzucisz nigdy mnie nawet gdy znajdę się na dnie.
Gdy upadnę pomożesz mi się podnieść a gdy będzie mi najtrudniej to Ty będziesz mnie nieść.
Jezu za wszystkie łaski, które tak obficie na mnie wylewasz Ci dziękuję.
Nie zmarnować ich Ci obiecuję.
Dzięki Ci składam za wspaniałe dary, którymi mnie obdarzasz i za wszystkie doświadczenia, które na mej drodze stawiasz.
Czasem myślę, że Cię w życiu nie potrzebuję i przeciwko Tobie się buntuje.
To mnie na złą drogę sprowadza i do grzechu doprowadza.
Ty jednak tak mnie ukochałeś, że Swoje życie na krzyżu za mnie oddałeś.
Dzięki temu mam szansę wiecznie żyć i blisko Ciebie być.
Każdego dnia patrzysz na mnie z miłością, gdy wracam że złej drogi Ty witasz mnie z miłością.
Moje życie z łagodnością obserwujesz, do godnego życia przez ludzi swych mnie nawołujesz.
Ty już swój plan dla mnie przygotowałeś i do szczęśliwego życia mnie powołałeś.
Tak bardzo pragnę wypełnić Twoje powołanie dobrze wypełniając powierzone mi przez Ciebie zadanie.
Kiedy z problemami do Ciebie przychodze, Ty zaraz rozwiązanie ich stawiasz na mej drodze.
Za wszystkie rany zadane Tobie Cię przepraszam i wraz z Maryją do życia mego Cię zapraszam.
czwartek, 5 grudnia 2019
czwartek, 14 listopada 2019
Miłość nie szuka poklasku
Na początku zadajmy sobie pytanie na czym polega szukanie poklasku i czym ono jest?
A więc szukanie poklasku to określony sposób zachowania, który wynika z pychy. Pycha jest więc sposobem myślenia i postrzegania własnej osoby, a szukanie poklasku działaniem z niej wynikającym.
Święty Paweł pisze, jaka prawdziwa miłość nie jest. Skoro się nie przechwala i nie szuka poklasku, powinna być skromna. Jeśli ma nie unosić się pychą, powinna być pokorna. Miłość, która nie szuka poklasku, która się nie przechwala, to miłość realizowana w domowym zaciszu, bez rozgłosu. To wszystkie drobne gesty, jakie wykonujemy. Nie po to, by nas dostrzeżono i pochwalono, lecz z pragnienia dobra drugiej osoby.
Miłość w małżeństwie jest nocnym wstawaniem do dzieci, codziennym gotowaniem, zbieraniem porozrzucanych rzeczy, siedzeniem do późna, by zrobić coś dla drugiego. Bez mówienia o tym wszystkim naokoło, bez licytowania się, kto ma gorzej i ciężej. Ci, którzy naprawdę odzwierciedlają biblijną miłość, nie uważają się za lepszych od innych, więc nie mają potrzeby przechwalania się. Nie oznacza to, że nie mamy dzielić się z bliskimi tym, co nam się udało. Istota tkwi w naszych intencjach. Święty Jan Paweł II w komentarzu do tego sformułowania tak mówi: ,, Miłość nie chce widowni i braw, nie jest aktorem - jest prawdziwa, nie grywa w sztukach.
Reflektory Ją rażą, jest bardzo delikatna.
Masek unika - uwielbia światło i patrzeć głęboko w oczy drugiej Miłości...
Nie lubi huku opadającej kurtyny, bo to by oznaczało... koniec spektaklu, a Ona chce być wieczna...
Miłość to nie walentynkowe serduszka, sztucznie barwione róże, pocałunki i pieszczoty na ekranie, spektakularne akcje... iluzja!
Miłość ceni sobie intymność i cichość.
Nie tłumy, nie mikrofony, reporterzy i kamery, nie... kocham Cię.”
W dzisiejszych czasach zwłaszcza u młodych weszło w modę, żeby wszystko co się dzieje w ich życiu puszczać w Internet.. Facebook jest przepełniony od zdjęć z prywatnego życia, każda informacja życiowa, zmiana statusu zaraz widoczna jest na tablicy. Czekają na komentarze, gratulacje, chwalą się że dziś są w związku z tym a za miesiąc już ustawione co innego... I na co to?? Facebook nie potrzebuje informacji o Twoim prywatnym życiu, o tym z kim aktualnie jesteś ,,w związku”. Jeśli kochasz prawdziwe to wiesz o tym Ty sam i osoba która kochasz, wcale nie pogłębi uczucia waszego status na fb, czyjeś gratulacje czy komentarz.. Kochaj prawdziwie i skrycie nie na pokaz i dla komentarzy, bo wtedy taka miłość nie ma większego sensu, jeśli tylko czekasz na komentarze czy pochwały..
Miłość tego nie lubi, bo to ją niszczy osłabia. Pomyśl o tym..
A na koniec tego rozważania znów zrób sobie ćwiczenie i zastanów się na tym... Wpisz w miejsce słowa miłość swoje imię ( Klaudia, Sylwia, Małgorzata, Seweryn, Mariusz nie szuka poklasku) i pomyśl jaka jest twoja miłość?? Czy skryta czy zaraz widoczna w portalach społecznościowych oczekująca na pochwały, komentarze?? Jeśli czeka na komentarze, pokazuje się wszędzie to pomyśl czy nie najwyższy czas coś zmienic??
A więc szukanie poklasku to określony sposób zachowania, który wynika z pychy. Pycha jest więc sposobem myślenia i postrzegania własnej osoby, a szukanie poklasku działaniem z niej wynikającym.
Święty Paweł pisze, jaka prawdziwa miłość nie jest. Skoro się nie przechwala i nie szuka poklasku, powinna być skromna. Jeśli ma nie unosić się pychą, powinna być pokorna. Miłość, która nie szuka poklasku, która się nie przechwala, to miłość realizowana w domowym zaciszu, bez rozgłosu. To wszystkie drobne gesty, jakie wykonujemy. Nie po to, by nas dostrzeżono i pochwalono, lecz z pragnienia dobra drugiej osoby.
Miłość w małżeństwie jest nocnym wstawaniem do dzieci, codziennym gotowaniem, zbieraniem porozrzucanych rzeczy, siedzeniem do późna, by zrobić coś dla drugiego. Bez mówienia o tym wszystkim naokoło, bez licytowania się, kto ma gorzej i ciężej. Ci, którzy naprawdę odzwierciedlają biblijną miłość, nie uważają się za lepszych od innych, więc nie mają potrzeby przechwalania się. Nie oznacza to, że nie mamy dzielić się z bliskimi tym, co nam się udało. Istota tkwi w naszych intencjach. Święty Jan Paweł II w komentarzu do tego sformułowania tak mówi: ,, Miłość nie chce widowni i braw, nie jest aktorem - jest prawdziwa, nie grywa w sztukach.
Reflektory Ją rażą, jest bardzo delikatna.
Masek unika - uwielbia światło i patrzeć głęboko w oczy drugiej Miłości...
Nie lubi huku opadającej kurtyny, bo to by oznaczało... koniec spektaklu, a Ona chce być wieczna...
Miłość to nie walentynkowe serduszka, sztucznie barwione róże, pocałunki i pieszczoty na ekranie, spektakularne akcje... iluzja!
Miłość ceni sobie intymność i cichość.
Nie tłumy, nie mikrofony, reporterzy i kamery, nie... kocham Cię.”
W dzisiejszych czasach zwłaszcza u młodych weszło w modę, żeby wszystko co się dzieje w ich życiu puszczać w Internet.. Facebook jest przepełniony od zdjęć z prywatnego życia, każda informacja życiowa, zmiana statusu zaraz widoczna jest na tablicy. Czekają na komentarze, gratulacje, chwalą się że dziś są w związku z tym a za miesiąc już ustawione co innego... I na co to?? Facebook nie potrzebuje informacji o Twoim prywatnym życiu, o tym z kim aktualnie jesteś ,,w związku”. Jeśli kochasz prawdziwe to wiesz o tym Ty sam i osoba która kochasz, wcale nie pogłębi uczucia waszego status na fb, czyjeś gratulacje czy komentarz.. Kochaj prawdziwie i skrycie nie na pokaz i dla komentarzy, bo wtedy taka miłość nie ma większego sensu, jeśli tylko czekasz na komentarze czy pochwały..
Miłość tego nie lubi, bo to ją niszczy osłabia. Pomyśl o tym..
A na koniec tego rozważania znów zrób sobie ćwiczenie i zastanów się na tym... Wpisz w miejsce słowa miłość swoje imię ( Klaudia, Sylwia, Małgorzata, Seweryn, Mariusz nie szuka poklasku) i pomyśl jaka jest twoja miłość?? Czy skryta czy zaraz widoczna w portalach społecznościowych oczekująca na pochwały, komentarze?? Jeśli czeka na komentarze, pokazuje się wszędzie to pomyśl czy nie najwyższy czas coś zmienic??
poniedziałek, 4 listopada 2019
Listopad
Listopad-czas zadumy i refleksji, czas kiedy uświadamiamy sobie jak ważna jest i była dla nas osoba, która odeszła. Stajemy nad grobami najbliższych, zapalamy znicze. Tyle w nas tęsknoty, bólu i łez. Lecz pomyślmy też, że ich śmierć nie musi być tragedią. Może dla nas to płacz i cierpienie, a dla nich to koniec tej ciężkiej wędrówki ziemskiej. Stańmy na chwilę w ciszy i pomyślmy, że dla nich dopiero zaczęło się tak naprawdę nowe, lepsze życie. Tam po drugiej stronie czeka ich radość, tam nie będą odczuwać smutku, zimna, głodu ani cierpienia. Teraz są oni bardzo szczęśliwi, bo znajdują się blisko Boga i wstawiają się za nami. Jednak nigdy nie mamy pewności gdzie znajdują się nasi bliscy zmarli, bo mogą być w czyśćcu by odpokutować zło popełnione na ziemi, dlatego musimy pamiętać o modlitwie za nich. Każda nasza szczera nawet najkrótsza modlitwa za nich dodaje ulgi im w cierpieniu i skraca pobyt w czyśćcu.
Co to jest czyściec?
Miejscem odpuszczania grzechów jest sakrament pokuty. A jeśli ktoś nie może się wyspowiadać, to Bóg odpuszcza je także każdemu szczerze żałującemu za nie grzesznikowi. Czyściec nie jest miejscem odpuszczania grzechów, ale oczyszczania się ze skutków, kar za grzechy.
Do czyśćca trafiają ludzie w stanie łaski uświęcającej, w stanie pojednania się z Bogiem: „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba. (KKK1030)
Z czyśćca dusza już całkowicie oczyszczona trafia do Nieba. Czym jest Niebo? Po pierwsze, trzeba powiedzieć, że niebo to nie jest miejsce. My, co prawda, przyzwyczailiśmy się do mówienia, że niebo jest nad nami, a piekło głęboko w ziemi. Kościół naucza jednak inaczej: niebo to najwyższe szczęście człowieka, przeżywane w bliskości z Bogiem. Bliskość ta, jak mówi Pismo Święte, polega na tym, że będziemy oglądać Boga twarzą w twarz, jest to pełna komunia z Bogiem. Na ziemi nie jesteśmy w stanie jej osiągnąć.
Kto z pewnością jest w niebie?
W niebie jest oczywiście Bóg w Trójcy Osób, a później ci ze świata jego stworzeń, którzy nie mają najmniejszej skazy grzechowej. Więc z pewnością w niebie jest też Najświętsza Maryja Panna oraz cały świat aniołów, które grzechu nigdy nie popełniły. Spośród ludzi są ci wszyscy, którzy po swojej śmierci zostali doskonale oczyszczeni ze swoich grzechów. Zatem do nieba dostają się ci, którzy umierają w stanie łaski uświęcającej. Wiemy, że znajdują się w nim zwłaszcza święci i błogosławieni, których świętość Kościół już oficjalnie potwierdził. Ich wspomnienie przeżywamy w Kościele 1listopada.
Oprócz Czyśćca i Nieba istnieje jeszcze Piekło.
I tam też niestety trafiają dusze. Piekło jest miejscem wiecznej męki dla ludzi, którzy zeszli z tego świata w grzechu ciężkim. Jest to prawda naszej wiary, którą nam często Pismo Św. przywodzi na pamięć. Pismo Św. przedstawia piekło jako karę wieczną (Mat. 5, 22), jako miejsce, gdzie ,,robak nie umiera, a ogień nie gaśnie" (Mk 9, 43), jako otchłań, gdzie "będzie płacz i zgrzytanie zębów" (Mat. 8, 12). Kary piekła będą trwały wiecznie.
Nigdy nie wiemy gdzie znajduje się dusza osób nam bliskich. Najczęściej wierzymy i ufamy, że jest już w niebie. Nigdy nie można nam oceniać nawet największego grzesznika na ziemi, że napewno jest w piekle, bo nie wiemy czy w ostatniej chwili przed śmiercią nie żałował, a Miłosierdzie Boże jest ogromne. Zachęcam Was do modlitwy za każdego zmarłego, zwłaszcza w listopadzie gdzie możemy im pomóc przez ofiarowanie za nich odpustów. 1-8listopada odpust zupełny a pozostałe dni do końca listopada odpust cząstkowy. Pięknym zwyczajem jest też dopisywanie i modlitwa za naszych zmarłych w wypominkach listopadowych i rocznych. A także zamówienie za naszego zmarłego Mszy Świętej i przyjęcie Komunii Świętej w jego intencji. To wszystko skraca czas i cierpienia w czyśćcu.
Bardzo trudno nam nie raz pogodzić się ze stratą mamy, taty, babci, Cioci, bo kiedyś tak wiele wspólnego nas z nimi łączyło. Byli to członkowie naszej rodziny, przyjaciele i niezależnie od tego ile nam dali i jakie były nasze relacje z nimi to i tak bardzo boli nas ich odejście. To właśnie w tej chwili, gdy ich już nie ma przy nas zaczyna do nas docierać jak bardzo ich kochamy. W tej jednej chwili wybaczamy im wszystkie popełnione błędy, krzywdy. Chcemy by wrócili do nas, by znów przy nas byli, by znów móc im poświęcić chociaż te marne 5minut,by usłyszeć ich głos i zobaczyć uśmiech. Teraz stańmy na chwilę w prawdzie- pomyślmy:
Jacy byliśmy wobec nich gdy żyli, chodzili po ziemi?
Czy zawsze dobrze o nich mówiliśmy?
Czy okazywaliśmy im miłość?
Jaka była nasza postawa wobec nich?
Dziś oni odeszli-my cierpimy i płaczemy..
Dlaczego takie zjawisko ma miejsce na ziemi?
Odpowiedź jest prosta: Bo zawsze mimo wszystko kochaliśmy ich. Może nie zawsze na ziemi i mieliśmy im to okazać, ale w głębi serca zawsze ich kochaliśmy. A może ten co kiedyś odszedł nie miał nikogo, kto by go kochał, może nikt nie pamięta nawet kim był, kiedy odszedł i gdzie leży?? Ile dziś takich zapomnianych grobów, których nikt nie odwiedza, nikt nie zapali znicz? Ile dysz za które nie ma się kto pomodlić? Pomyślmy i o nich i otoczmy ich modlitwą. Tyle dziś pomników nieznanych żołnierzy, którzy oddali życie za naszą Ojczyznę. Dziś nie ma kto się za nich pomodlić..
Pamiętajmy i o tych i otaczajmy ich naszą modlitwą. Ksiądz Twardowski kiedyś powiedział: Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą” tak to prawda. Życie tu n ziemi trwa krótko, szybko się kończy, ale zaczyna się życie wieczne. Życie na ziemi jest niczym film puszczony na ekranie telewizora. Tylko różnica w tym, że film gdy się skończy możesz obejrzeć drugi raz mimo że się skoczył a życia nie przejdziesz drugi raz od nowa. Śmierć ma swój wyznaczony czas a zna datę i godzinę jej tylko nasz Stwórca. Nikogo śmierć nie ominie, o nikim nie zapomni, ani nikt przed nią nie ucieknie, dlatego już tu na ziemi Walczmy o nasze szczęście na drugim świecie. Walczmy o zbawienie, zachowujmy się tak jak nakazuje nam nasz Dekalog. W chwili śmierci następuje agonia- jest to walka duszy z Diabłem, on walczy o każdą ludzką duszę, chce ich jak najwięcej, dlatego tak ważna dla osoby umierającej jest obecność drugiej osoby, jego modlitwa, chociaż ten najmniejszy znak podania ręki. Listopad wcale nie musi być najsmutniejszym miesiącem w roku jeżeli wierzysz w życie pozagrobowe, wierzysz w to, że po śmierci jest szczęście z przebywania blisko Boga. Życie jest nieustanna nasza wędrówka do celu- celem zaś jest Niebo, które jest nagroda za pracę o Zbawienie.
Co to jest czyściec?
Miejscem odpuszczania grzechów jest sakrament pokuty. A jeśli ktoś nie może się wyspowiadać, to Bóg odpuszcza je także każdemu szczerze żałującemu za nie grzesznikowi. Czyściec nie jest miejscem odpuszczania grzechów, ale oczyszczania się ze skutków, kar za grzechy.
Do czyśćca trafiają ludzie w stanie łaski uświęcającej, w stanie pojednania się z Bogiem: „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba. (KKK1030)
Z czyśćca dusza już całkowicie oczyszczona trafia do Nieba. Czym jest Niebo? Po pierwsze, trzeba powiedzieć, że niebo to nie jest miejsce. My, co prawda, przyzwyczailiśmy się do mówienia, że niebo jest nad nami, a piekło głęboko w ziemi. Kościół naucza jednak inaczej: niebo to najwyższe szczęście człowieka, przeżywane w bliskości z Bogiem. Bliskość ta, jak mówi Pismo Święte, polega na tym, że będziemy oglądać Boga twarzą w twarz, jest to pełna komunia z Bogiem. Na ziemi nie jesteśmy w stanie jej osiągnąć.
Kto z pewnością jest w niebie?
W niebie jest oczywiście Bóg w Trójcy Osób, a później ci ze świata jego stworzeń, którzy nie mają najmniejszej skazy grzechowej. Więc z pewnością w niebie jest też Najświętsza Maryja Panna oraz cały świat aniołów, które grzechu nigdy nie popełniły. Spośród ludzi są ci wszyscy, którzy po swojej śmierci zostali doskonale oczyszczeni ze swoich grzechów. Zatem do nieba dostają się ci, którzy umierają w stanie łaski uświęcającej. Wiemy, że znajdują się w nim zwłaszcza święci i błogosławieni, których świętość Kościół już oficjalnie potwierdził. Ich wspomnienie przeżywamy w Kościele 1listopada.
Oprócz Czyśćca i Nieba istnieje jeszcze Piekło.
I tam też niestety trafiają dusze. Piekło jest miejscem wiecznej męki dla ludzi, którzy zeszli z tego świata w grzechu ciężkim. Jest to prawda naszej wiary, którą nam często Pismo Św. przywodzi na pamięć. Pismo Św. przedstawia piekło jako karę wieczną (Mat. 5, 22), jako miejsce, gdzie ,,robak nie umiera, a ogień nie gaśnie" (Mk 9, 43), jako otchłań, gdzie "będzie płacz i zgrzytanie zębów" (Mat. 8, 12). Kary piekła będą trwały wiecznie.
Nigdy nie wiemy gdzie znajduje się dusza osób nam bliskich. Najczęściej wierzymy i ufamy, że jest już w niebie. Nigdy nie można nam oceniać nawet największego grzesznika na ziemi, że napewno jest w piekle, bo nie wiemy czy w ostatniej chwili przed śmiercią nie żałował, a Miłosierdzie Boże jest ogromne. Zachęcam Was do modlitwy za każdego zmarłego, zwłaszcza w listopadzie gdzie możemy im pomóc przez ofiarowanie za nich odpustów. 1-8listopada odpust zupełny a pozostałe dni do końca listopada odpust cząstkowy. Pięknym zwyczajem jest też dopisywanie i modlitwa za naszych zmarłych w wypominkach listopadowych i rocznych. A także zamówienie za naszego zmarłego Mszy Świętej i przyjęcie Komunii Świętej w jego intencji. To wszystko skraca czas i cierpienia w czyśćcu.
Bardzo trudno nam nie raz pogodzić się ze stratą mamy, taty, babci, Cioci, bo kiedyś tak wiele wspólnego nas z nimi łączyło. Byli to członkowie naszej rodziny, przyjaciele i niezależnie od tego ile nam dali i jakie były nasze relacje z nimi to i tak bardzo boli nas ich odejście. To właśnie w tej chwili, gdy ich już nie ma przy nas zaczyna do nas docierać jak bardzo ich kochamy. W tej jednej chwili wybaczamy im wszystkie popełnione błędy, krzywdy. Chcemy by wrócili do nas, by znów przy nas byli, by znów móc im poświęcić chociaż te marne 5minut,by usłyszeć ich głos i zobaczyć uśmiech. Teraz stańmy na chwilę w prawdzie- pomyślmy:
Jacy byliśmy wobec nich gdy żyli, chodzili po ziemi?
Czy zawsze dobrze o nich mówiliśmy?
Czy okazywaliśmy im miłość?
Jaka była nasza postawa wobec nich?
Dziś oni odeszli-my cierpimy i płaczemy..
Dlaczego takie zjawisko ma miejsce na ziemi?
Odpowiedź jest prosta: Bo zawsze mimo wszystko kochaliśmy ich. Może nie zawsze na ziemi i mieliśmy im to okazać, ale w głębi serca zawsze ich kochaliśmy. A może ten co kiedyś odszedł nie miał nikogo, kto by go kochał, może nikt nie pamięta nawet kim był, kiedy odszedł i gdzie leży?? Ile dziś takich zapomnianych grobów, których nikt nie odwiedza, nikt nie zapali znicz? Ile dysz za które nie ma się kto pomodlić? Pomyślmy i o nich i otoczmy ich modlitwą. Tyle dziś pomników nieznanych żołnierzy, którzy oddali życie za naszą Ojczyznę. Dziś nie ma kto się za nich pomodlić..
Pamiętajmy i o tych i otaczajmy ich naszą modlitwą. Ksiądz Twardowski kiedyś powiedział: Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą” tak to prawda. Życie tu n ziemi trwa krótko, szybko się kończy, ale zaczyna się życie wieczne. Życie na ziemi jest niczym film puszczony na ekranie telewizora. Tylko różnica w tym, że film gdy się skończy możesz obejrzeć drugi raz mimo że się skoczył a życia nie przejdziesz drugi raz od nowa. Śmierć ma swój wyznaczony czas a zna datę i godzinę jej tylko nasz Stwórca. Nikogo śmierć nie ominie, o nikim nie zapomni, ani nikt przed nią nie ucieknie, dlatego już tu na ziemi Walczmy o nasze szczęście na drugim świecie. Walczmy o zbawienie, zachowujmy się tak jak nakazuje nam nasz Dekalog. W chwili śmierci następuje agonia- jest to walka duszy z Diabłem, on walczy o każdą ludzką duszę, chce ich jak najwięcej, dlatego tak ważna dla osoby umierającej jest obecność drugiej osoby, jego modlitwa, chociaż ten najmniejszy znak podania ręki. Listopad wcale nie musi być najsmutniejszym miesiącem w roku jeżeli wierzysz w życie pozagrobowe, wierzysz w to, że po śmierci jest szczęście z przebywania blisko Boga. Życie jest nieustanna nasza wędrówka do celu- celem zaś jest Niebo, które jest nagroda za pracę o Zbawienie.
piątek, 18 października 2019
Miłość nie zazdrości...
Uczucie zazdrości niszczy miłość. Zazdrość jest też jednym z siedmiu grzechów głównych. Zazdrość to zło. Kiedy kochamy naprawdę, nie jesteśmy zazdrośni, ale w pełni ufamy naszej drugiej połówce, osobie która kochamy. Zazdrość często wywołana jest przez brak zaufania, ale my też czasem swoim postępowaniem niewłaściwym niszczymy zaufanie drugiego do nas.. Zazdrość prowadzi do chorej kontroli nad drugim, ograniczeń, kłótni, złości. Ale w dzisiejszym świecie czasem zazdrość, jest też nazywana czymś dobrym, przez nią młodzi uważają, że mogą pokazać, że zależy nam na kimś i nazywają to zdrową zazdrością. Jak to więc jest z tą zazdrością, jak się jej wyzbyć postaram się w tym artykule opisać.
Zazdrość to uczucie, które pojawia się niezależnie od naszej woli i staramy się ukryć je przed partnerem oraz bliskim otoczeniem. Zazdrość często jest objawem braku zaufania do partnera, niskim poczuciem własnej wartości. Zazdrość wywoływana może być również dawnymi przeżyciami w związku z partnerem, który okłamywał oraz ranił poprzez romanse i zdrady. Zazdrość może wzmacniać relację, jeśli jest dozowana w odpowiednich proporcjach. Kiedy jest jej zbyt dużo i jest zbyt silna, zabija miłość i zaufanie. A jak to jest w nauczaniu kościoła?? Czy zazdrość jest czymś dobrym?? Odpowiedz brzmi Nie!! W Pierwszym Liście do Koryntian św. Paweł w „Hymnie o miłości” pisze: „…Miłość nie zazdrości…” (1 Kor 13, 4). Zazdrość jest zatem ciężkim grzechem, bo jest brakiem miłości. Św. Paweł z Tarsu zaś w cytowanym już Hymnie o miłości właśnie w tej wadzie upatruje główną przyczynę zamykania się człowieka na miłość do bliźniego. Zazdrość po pewnym czasie może przerodzić się w nienawiść, która z kolei może prowadzić wprost do wyrządzenia zła innej osobie. Z pewnością uczucie zazdrości kierowało też przeciwnikami Jezusa z Nazaretu, na którego rzucano fałszywe oskarżenia i planowano Go zabić
Zazdrość może pociągać za sobą różne sposoby poniżania drugiego człowieka. Wśród nich prym wiodą: obmowa, oszczerstwa, obelgi, donosicielstwo, intrygi oraz fizyczna krzywda. Ponadto niekiedy wada ta przeradza się w niezdrowe współzawodnictwo lub rywalizację, którym towarzyszy zwykle zawiść podszyta chorobliwymi ambicjami. W ostatecznym rozrachunku zazdrość może prowadzić do uczucia wielkiego smutku, który zabija wszelką radość życia.
Bardzo często zazdrośnik uważa, że cudze szczęście jest przyczyną jego osobistych nieszczęść. Trwanie w takim przeświadczeniu prowadzi czasem do różnego rodzaju psychicznych zawirowań, szczególnie wtedy, gdy ktoś znajduje radość i satysfakcję w przeciwnościach, jakie spotykają innych. Kiedy kochamy naprawdę nie jesteśmy zazdrośni, ale w pełni ufamy naszemu partnerowi i powinniśmy takiego samego zaufania oczekiwać od niego. Kochając nie możemy ograniczać drugiej osoby nasza zazdrością. Jeżeli któreś ze stron nie jest w stanie znieść tego, że partner poświęca swój czas innym ludziom, a nie tylko jemu oznacza to że nie ma w nim prawdziwej miłości. Także współczesna psychologia jest zdania, że jeśli ktoś jest obsesyjnie zazdrosny o drugą osobę i na każdym kroku podejrzewa ją o zdradę, najprawdopodobniej oznacza to, że sam nie kocha szczerze.
W tym wersecie hymnu św. Pawła chodzi też moim zdaniem o to, że nie powinniśmy zazdrościć innym ludziom tego, że są kochani.. Skupmy się na tym, co dobre w naszym uczuciu, a jeśli jeszcze nie mamy nikogo kogo darzylibyśmy miłością, cierpliwie i z ufnością czekajmy na miłość.
Święty Jan Paweł II mówił: „Czasem Miłość zachoruje na zazdrość. Dzieje się tak w przypadku, gdy kocha się kogoś za to tylko, że on do nas należy.
Biada nam wtedy, gdy będziemy się chcieli uwolnić od chorej miłości, przestać być własnością - przedmiotem zazdrości... ups!
Wtedy taka "miłość" nam dokuczy, będzie się mścić i niszczyć... aż nas zje, bo ona tylko konsumuje i z nikim się nie dzieli.”
Zazdrość, w sensie negatywnym, jest zupełnie sprzeczna z miłością, przyczynia się do rozbicia jedności, pogłębiania się postaw egoistycznych, powodujących nieustanne zajmowanie się samym sobą, zamykanie się w sobie. Wywołuje to pogrążanie się w smutku, z powodu nie posiadania czegoś, co posiadają inni. Zapobieganie takiemu stanowi może się dokonać poprzez odwrócenie się od egoistycznych pragnień, a skierowanie ku prawdziwej miłości, która, jak zachęca Tomasz a’Kempis: „Nikomu nie zazdrości, ponieważ nie ceni własnej uciechy, ani też w sobie samym nie chce się weselić; rezygnując z wszystkich dóbr, pragnie radować się w Bogu” Zazdrość jest uczuciem bardzo trudnym do wyeliminowania, gdyż jest czymś naturalnym, tak jak naturalna jest chęć posiadania wyłącznych praw w stosunku do współmałżonka, narzeczonego. Jednak św. Paweł zachęca w tych słowach do postępowania wbrew temu, co podpowiada natura, do postępowania nieomalże ponad naturą. Wyeliminowanie tego negatywnego uczucia dokonuje się przez postawę bezgranicznego zaufania, oddania, służby.
Chora zazdrość prowadzi do ciągłej kontroli, ograniczania, a wreszcie do podziału. Będąc zazdrośni wiele tracimy. Tracimy drugiego człowieka, ale też i siebie. Dlatego Walczmy z zazdrością, gdy tylko się pojawią starajmy się ją jak najszybciej wyeliminować z naszego życia. Na pewno nie będzie to łatwe, ale walka z tym przyniesie wiele sukcesów.
A teraz na koniec zrób sobie ćwiczenie w miejsce słowa miłość wpisz swoje imię...( Karolina, Alicja, Sylwia, Daria, Mariusz, Mateusz, Damian itp nie zazdrości...) I pomyśl czy tak jest w Twoim życiu?? Czy naprawdę kochasz?? Jeśli tak to super, jeśli nie pracuj nad sobą byś kiedyś doszedł do takiej postawy. Módl się do Boga prosząc Go o prawdziwą miłość pozbawioną zazdrości.
Zazdrość to uczucie, które pojawia się niezależnie od naszej woli i staramy się ukryć je przed partnerem oraz bliskim otoczeniem. Zazdrość często jest objawem braku zaufania do partnera, niskim poczuciem własnej wartości. Zazdrość wywoływana może być również dawnymi przeżyciami w związku z partnerem, który okłamywał oraz ranił poprzez romanse i zdrady. Zazdrość może wzmacniać relację, jeśli jest dozowana w odpowiednich proporcjach. Kiedy jest jej zbyt dużo i jest zbyt silna, zabija miłość i zaufanie. A jak to jest w nauczaniu kościoła?? Czy zazdrość jest czymś dobrym?? Odpowiedz brzmi Nie!! W Pierwszym Liście do Koryntian św. Paweł w „Hymnie o miłości” pisze: „…Miłość nie zazdrości…” (1 Kor 13, 4). Zazdrość jest zatem ciężkim grzechem, bo jest brakiem miłości. Św. Paweł z Tarsu zaś w cytowanym już Hymnie o miłości właśnie w tej wadzie upatruje główną przyczynę zamykania się człowieka na miłość do bliźniego. Zazdrość po pewnym czasie może przerodzić się w nienawiść, która z kolei może prowadzić wprost do wyrządzenia zła innej osobie. Z pewnością uczucie zazdrości kierowało też przeciwnikami Jezusa z Nazaretu, na którego rzucano fałszywe oskarżenia i planowano Go zabić
Zazdrość może pociągać za sobą różne sposoby poniżania drugiego człowieka. Wśród nich prym wiodą: obmowa, oszczerstwa, obelgi, donosicielstwo, intrygi oraz fizyczna krzywda. Ponadto niekiedy wada ta przeradza się w niezdrowe współzawodnictwo lub rywalizację, którym towarzyszy zwykle zawiść podszyta chorobliwymi ambicjami. W ostatecznym rozrachunku zazdrość może prowadzić do uczucia wielkiego smutku, który zabija wszelką radość życia.
Bardzo często zazdrośnik uważa, że cudze szczęście jest przyczyną jego osobistych nieszczęść. Trwanie w takim przeświadczeniu prowadzi czasem do różnego rodzaju psychicznych zawirowań, szczególnie wtedy, gdy ktoś znajduje radość i satysfakcję w przeciwnościach, jakie spotykają innych. Kiedy kochamy naprawdę nie jesteśmy zazdrośni, ale w pełni ufamy naszemu partnerowi i powinniśmy takiego samego zaufania oczekiwać od niego. Kochając nie możemy ograniczać drugiej osoby nasza zazdrością. Jeżeli któreś ze stron nie jest w stanie znieść tego, że partner poświęca swój czas innym ludziom, a nie tylko jemu oznacza to że nie ma w nim prawdziwej miłości. Także współczesna psychologia jest zdania, że jeśli ktoś jest obsesyjnie zazdrosny o drugą osobę i na każdym kroku podejrzewa ją o zdradę, najprawdopodobniej oznacza to, że sam nie kocha szczerze.
W tym wersecie hymnu św. Pawła chodzi też moim zdaniem o to, że nie powinniśmy zazdrościć innym ludziom tego, że są kochani.. Skupmy się na tym, co dobre w naszym uczuciu, a jeśli jeszcze nie mamy nikogo kogo darzylibyśmy miłością, cierpliwie i z ufnością czekajmy na miłość.
Święty Jan Paweł II mówił: „Czasem Miłość zachoruje na zazdrość. Dzieje się tak w przypadku, gdy kocha się kogoś za to tylko, że on do nas należy.
Biada nam wtedy, gdy będziemy się chcieli uwolnić od chorej miłości, przestać być własnością - przedmiotem zazdrości... ups!
Wtedy taka "miłość" nam dokuczy, będzie się mścić i niszczyć... aż nas zje, bo ona tylko konsumuje i z nikim się nie dzieli.”
Zazdrość, w sensie negatywnym, jest zupełnie sprzeczna z miłością, przyczynia się do rozbicia jedności, pogłębiania się postaw egoistycznych, powodujących nieustanne zajmowanie się samym sobą, zamykanie się w sobie. Wywołuje to pogrążanie się w smutku, z powodu nie posiadania czegoś, co posiadają inni. Zapobieganie takiemu stanowi może się dokonać poprzez odwrócenie się od egoistycznych pragnień, a skierowanie ku prawdziwej miłości, która, jak zachęca Tomasz a’Kempis: „Nikomu nie zazdrości, ponieważ nie ceni własnej uciechy, ani też w sobie samym nie chce się weselić; rezygnując z wszystkich dóbr, pragnie radować się w Bogu” Zazdrość jest uczuciem bardzo trudnym do wyeliminowania, gdyż jest czymś naturalnym, tak jak naturalna jest chęć posiadania wyłącznych praw w stosunku do współmałżonka, narzeczonego. Jednak św. Paweł zachęca w tych słowach do postępowania wbrew temu, co podpowiada natura, do postępowania nieomalże ponad naturą. Wyeliminowanie tego negatywnego uczucia dokonuje się przez postawę bezgranicznego zaufania, oddania, służby.
Chora zazdrość prowadzi do ciągłej kontroli, ograniczania, a wreszcie do podziału. Będąc zazdrośni wiele tracimy. Tracimy drugiego człowieka, ale też i siebie. Dlatego Walczmy z zazdrością, gdy tylko się pojawią starajmy się ją jak najszybciej wyeliminować z naszego życia. Na pewno nie będzie to łatwe, ale walka z tym przyniesie wiele sukcesów.
A teraz na koniec zrób sobie ćwiczenie w miejsce słowa miłość wpisz swoje imię...( Karolina, Alicja, Sylwia, Daria, Mariusz, Mateusz, Damian itp nie zazdrości...) I pomyśl czy tak jest w Twoim życiu?? Czy naprawdę kochasz?? Jeśli tak to super, jeśli nie pracuj nad sobą byś kiedyś doszedł do takiej postawy. Módl się do Boga prosząc Go o prawdziwą miłość pozbawioną zazdrości.
poniedziałek, 30 września 2019
Miłość łaskawa jest...
Co znaczy, że,,miłość łaskawa jest”, jak to rozumieć? Żeby znaleźć odpowiedź na to pytanie, musimy najpierw zrozumieć i wiedzieć czym jest łaskawość.
Łaskawość Postawa taka charakteryzuje się świadczeniem dobra dla innych, życzliwością wobec ludzi i jest cechą przede wszystkim samego Boga. Chodzi więc tu o łaskawość, która wypływa od Chrystusa, a która przejawia się w dobroci, życzliwości, szlachetności, wierności. Łaskawość jest określonym sposobem odnoszenia się do otoczenia, to odpowiednia relacja z ludźmi, sposób zachowania się, budzący zaufanie, dobroć. Jest to także rzetelność, umiejętność słuchania drugiego człowieka oraz współczucie i litość wobec niego. Grecki termin wskazuje na to, że miłość zachowuje się dobrze, uczciwie, przyzwoicie i że ma moc uzdrawiającą, że innym czyni dobrze i przynosi im szczęście. Człowiek przepełniony miłością jest dobry dla drugiego. Promieniuje pozytywnie. W jego bliskości pragnie się chętnie przebywać. Dostrzega w drugim dobro i wydobywa je na światło dzienne. Ponieważ wierzy we wszelkie dobro w człowieku, dlatego jest dobry dla niego.
Święty Jan Paweł II mówił:. „My żyjemy na wielkim targowisku, gdzie nic za darmo, coś za coś, gdzie żąda się wielkiej ceny za falsyfikat, gdzie na wszystkim się zarabia, zbija interes, obraca...
Prawdziwa Miłość jest łaskawa, wręcz cudownie hojna.
Daje i nie oczekuje niczego w zamian.
Jej źródło bije i jest niewyczerpalne, ponieważ ludzie, którzy je mają karmią swoje serca w Bogu, u Którego wszystko jest niewyczerpalne, jak Jego Miłość."
Starajmy się być łaskawymi zawsze stawiamy na pierwszym miejscu patrzenie na drugiego
Oczami Boga wspierajmy i okazujmy miłość.
Teraz tak jak w poprzednim artykule zrób sobie ćwiczenie i refleksje nad sobą... Czy umiesz być łaskawy?? Czy odnosisz się do ludzi z miłością łaskawa??
Zamiast słowa miłość wstaw swoje imię ,, Iza, Ewelina, Szymon, Kamil.... łaskawy jest”
Łaskawość Postawa taka charakteryzuje się świadczeniem dobra dla innych, życzliwością wobec ludzi i jest cechą przede wszystkim samego Boga. Chodzi więc tu o łaskawość, która wypływa od Chrystusa, a która przejawia się w dobroci, życzliwości, szlachetności, wierności. Łaskawość jest określonym sposobem odnoszenia się do otoczenia, to odpowiednia relacja z ludźmi, sposób zachowania się, budzący zaufanie, dobroć. Jest to także rzetelność, umiejętność słuchania drugiego człowieka oraz współczucie i litość wobec niego. Grecki termin wskazuje na to, że miłość zachowuje się dobrze, uczciwie, przyzwoicie i że ma moc uzdrawiającą, że innym czyni dobrze i przynosi im szczęście. Człowiek przepełniony miłością jest dobry dla drugiego. Promieniuje pozytywnie. W jego bliskości pragnie się chętnie przebywać. Dostrzega w drugim dobro i wydobywa je na światło dzienne. Ponieważ wierzy we wszelkie dobro w człowieku, dlatego jest dobry dla niego.
Święty Jan Paweł II mówił:. „My żyjemy na wielkim targowisku, gdzie nic za darmo, coś za coś, gdzie żąda się wielkiej ceny za falsyfikat, gdzie na wszystkim się zarabia, zbija interes, obraca...
Prawdziwa Miłość jest łaskawa, wręcz cudownie hojna.
Daje i nie oczekuje niczego w zamian.
Jej źródło bije i jest niewyczerpalne, ponieważ ludzie, którzy je mają karmią swoje serca w Bogu, u Którego wszystko jest niewyczerpalne, jak Jego Miłość."
Starajmy się być łaskawymi zawsze stawiamy na pierwszym miejscu patrzenie na drugiego
Oczami Boga wspierajmy i okazujmy miłość.
Teraz tak jak w poprzednim artykule zrób sobie ćwiczenie i refleksje nad sobą... Czy umiesz być łaskawy?? Czy odnosisz się do ludzi z miłością łaskawa??
Zamiast słowa miłość wstaw swoje imię ,, Iza, Ewelina, Szymon, Kamil.... łaskawy jest”
środa, 18 września 2019
Miłość cierpliwa jest...
W dzisiejszym świecie, gdzie człowiek ciągle żyje w pośpiechu, chce mieć wszystko na już, szybko zrealizowane, coraz trudniej nam o cierpliwość. Święty Paweł jednak wymienia ją, jako jedną i pierwsza z cech Miłości. Dlaczego jest to tak ważna cecha? Tak ważna, że św. Paweł stawia ją na pierwszym miejscu?
Okazać cierpliwość komuś innemu, zareagować z cierpliwością na jakąś sytuację, wydarzenie, czekać cierpliwie to przecież ostatecznie znaczy: z cierpliwością odnieść się do samego siebie. Dziś przyzwyczajamy się do tego, by o wszystkim i od razu wiedzieć, wszystko mieć na już. Ileż razy pęka nam głowa od natłoku informacji, których poszukujemy jak czegoś niezbędnego nam do życia. Potrzeba cierpliwości czyli miłości i zaufania do siebie i do Boga.
Jeśli więc ćwiczę się w cierpliwości wobec innych, wobec wydarzeń, sytuacji, tego co mnie spotyka, to ostatecznie ćwiczę się w cierpliwej miłości do samego siebie. To, co okażę innym ostatecznie okażę sobie samemu i powróci do mnie. Cierpliwość jest fundamentalnym składnikiem każdej udanej relacji między dwiema osobami. To właśnie ona jest tym, co pozwala nam dziś coś wybaczyć, coś innego z kolei jutro i jeszcze coś kolejnego następnego dnia. To właśnie ona pozwala nam mieć nadzieję, że nasze marzenia w końcu się spełnią i że wszystko się w końcu zmieni na lepsze…
Cierpliwość to nieodłączna cecha prawdziwej miłości. Oznacza ona, że jeśli darzymy kogoś szczerym uczuciem, to jesteśmy w stanie bardzo długo na niego czekać. Nasza miłość nie kończy się w momencie, gdy ktoś informuje nas, ze będziemy musieli na trochę odłożyć bycie razem. Prawdziwa miłość trwa dalej, a my w spokoju, ufności i pewności oczekujemy połączenia z obiektem naszego uczucia. Nasza miłość jest miłością cierpliwą, wtedy gdy nie zniewala jej uczucie pożądania. Pożądanie jest kresem miłości, w jego "żarze" spala się nasza miłość, a pozostaje tylko egoistyczne uczucie posiadania czegoś na własność. W dzisiejszych czasach cnota cierpliwości nie zawsze jest respektowana w związkach. Małżeństwa zawarte na takiej kruchej podstawie często rozpadają się- gdy nie ma w naszym uczuciu cierpliwości nasza miłość jest niepełna.
Święty Jan Paweł II mówił: Miłość cierpliwa jest a nie, jak dziś, "zaczynamy ją przeżywać na podobieństwo pochłaniania bagietki na stołku w barze szybkiej obsługi - nerwowo, niecierpliwie". Jesteśmy zachłanni, czasem wręcz pazerni na tego drugiego człowieka... głodomory! Zamiast delektować się długo i poznawać smak... to my jakbyśmy chcieli przeniknąć całego człowieka, stopić się z nim na wzór żelaza. Chcemy, by stał się naszą własnością... zapominając o tym, że mamy być jednością w różności. Wielkość Miłości nie zależy od intensywności Jej przeżywania... to nie burzliwe romanse, intrygi...
Święty Franciszek mówił, że pośpiech jest synem diabła i zabija duszę.
A ja sądzę, że on zabija miłość przede wszystkim.
Skoro pośpiech jest synem diabła, to Bóg jest Ojcem cierpliwości.
Miłość jest cierpliwa, ma czas, ma ogromne i szerokie serce. Potrafi czekać. Nie jest małostkowa. Wstawia się za drugim. Ale to szerokie serce, wielka odwaga, rozciąga się nie tylko na stosunek do drugich. Gdy mam szerokie serce, czuje się inaczej. Jestem wolny, otwarty. Życie może we mnie swobodnie płynąć. Nie dam się zniewolić przez to co złe we mnie czy w drugim. Szerokie serce jest przeciwieństwem ciasnoty. Daje się na podstawie postawy człowieka wyczuć, czy ma szerokie serce czy mało odważne, ciasnego ducha. Człowiek oczekujący jest cierpliwy. Człowiek oczekujący, to ktoś żyjący dla tej chwili, wierzący, że ta chwila jest najważniejsza. Słowo cierpliwość, oznacza gotowość zostania w miejscu i przeżycia danej sytuacji do końca z wiarą, że to, co jest tam ukryte, zostanie nam objawione. Cierpliwe życie to aktywna obecność i oczekiwanie w danym miejscu. Ludzie niecierpliwi spodziewają się, że prawdziwe rzeczy wydarzają się gdzieś indziej i dlatego chcą uciec od obecnej sytuacji i udać się w inne miejsce. Dla nich ta chwila jest pusta. Cierpliwi ludzie mają jednak odwagę, aby zostać tam, gdzie są. Oczekiwanie nie jest więc bierne. Wymaga pielęgnowania tego, co rozwija się w nas. Cierpliwość to umiejętność czekania. Umiejętność ta pozwala docenić czas jaki mamy. Uczy skutecznej organizacji i sprawia, że nasza praca staje się bardziej efektywna. A cierpliwość może być owocem wielkiego sukcesu w przyszłości. "W małżeństwie trzeba mieć piekielną wytrwałość i anielską cierpliwość." - te słowa Aldony Różanek świetnie obrazują nasz temat na polu związkowym. Kiedy pomiędzy dwójką zakochanych osób dzieje się źle, nie potrafią się porozumieć i kochać tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu - następuje swego rodzaju próba wytrzymałości. I wtedy okazuję się, czy są oni na tyle cierpliwi, aby znieść wszelkie wichry szalejącego sztormu emocji i płynąć dalej na swoim statku (związku), który w końcu znów będzie spokojnie dryfował pod słonecznym niebem.
Tak więc uczmy się cierpliwości, gdyż ona jest ważna w naszych relacjach i nie przypadkowo Święty Paweł umieścił ta cechę na pierwszym miejscu.
A teraz zrób sobie małe ćwiczenie w miejsce słowa miłość wstaw swoje imię drogi Czytelniku (Iza, Alicja, Kamil, Edward itd...cierpliwa/y jest...)
Pomyśl czy masz w sobie cnotę cierpliwości?? A może potrzebujesz trochę przystopowac w tym szybkim świecie i poćwiczyć się w cierpliwości?
Okazać cierpliwość komuś innemu, zareagować z cierpliwością na jakąś sytuację, wydarzenie, czekać cierpliwie to przecież ostatecznie znaczy: z cierpliwością odnieść się do samego siebie. Dziś przyzwyczajamy się do tego, by o wszystkim i od razu wiedzieć, wszystko mieć na już. Ileż razy pęka nam głowa od natłoku informacji, których poszukujemy jak czegoś niezbędnego nam do życia. Potrzeba cierpliwości czyli miłości i zaufania do siebie i do Boga.
Jeśli więc ćwiczę się w cierpliwości wobec innych, wobec wydarzeń, sytuacji, tego co mnie spotyka, to ostatecznie ćwiczę się w cierpliwej miłości do samego siebie. To, co okażę innym ostatecznie okażę sobie samemu i powróci do mnie. Cierpliwość jest fundamentalnym składnikiem każdej udanej relacji między dwiema osobami. To właśnie ona jest tym, co pozwala nam dziś coś wybaczyć, coś innego z kolei jutro i jeszcze coś kolejnego następnego dnia. To właśnie ona pozwala nam mieć nadzieję, że nasze marzenia w końcu się spełnią i że wszystko się w końcu zmieni na lepsze…
Cierpliwość to nieodłączna cecha prawdziwej miłości. Oznacza ona, że jeśli darzymy kogoś szczerym uczuciem, to jesteśmy w stanie bardzo długo na niego czekać. Nasza miłość nie kończy się w momencie, gdy ktoś informuje nas, ze będziemy musieli na trochę odłożyć bycie razem. Prawdziwa miłość trwa dalej, a my w spokoju, ufności i pewności oczekujemy połączenia z obiektem naszego uczucia. Nasza miłość jest miłością cierpliwą, wtedy gdy nie zniewala jej uczucie pożądania. Pożądanie jest kresem miłości, w jego "żarze" spala się nasza miłość, a pozostaje tylko egoistyczne uczucie posiadania czegoś na własność. W dzisiejszych czasach cnota cierpliwości nie zawsze jest respektowana w związkach. Małżeństwa zawarte na takiej kruchej podstawie często rozpadają się- gdy nie ma w naszym uczuciu cierpliwości nasza miłość jest niepełna.
Święty Jan Paweł II mówił: Miłość cierpliwa jest a nie, jak dziś, "zaczynamy ją przeżywać na podobieństwo pochłaniania bagietki na stołku w barze szybkiej obsługi - nerwowo, niecierpliwie". Jesteśmy zachłanni, czasem wręcz pazerni na tego drugiego człowieka... głodomory! Zamiast delektować się długo i poznawać smak... to my jakbyśmy chcieli przeniknąć całego człowieka, stopić się z nim na wzór żelaza. Chcemy, by stał się naszą własnością... zapominając o tym, że mamy być jednością w różności. Wielkość Miłości nie zależy od intensywności Jej przeżywania... to nie burzliwe romanse, intrygi...
Święty Franciszek mówił, że pośpiech jest synem diabła i zabija duszę.
A ja sądzę, że on zabija miłość przede wszystkim.
Skoro pośpiech jest synem diabła, to Bóg jest Ojcem cierpliwości.
Miłość jest cierpliwa, ma czas, ma ogromne i szerokie serce. Potrafi czekać. Nie jest małostkowa. Wstawia się za drugim. Ale to szerokie serce, wielka odwaga, rozciąga się nie tylko na stosunek do drugich. Gdy mam szerokie serce, czuje się inaczej. Jestem wolny, otwarty. Życie może we mnie swobodnie płynąć. Nie dam się zniewolić przez to co złe we mnie czy w drugim. Szerokie serce jest przeciwieństwem ciasnoty. Daje się na podstawie postawy człowieka wyczuć, czy ma szerokie serce czy mało odważne, ciasnego ducha. Człowiek oczekujący jest cierpliwy. Człowiek oczekujący, to ktoś żyjący dla tej chwili, wierzący, że ta chwila jest najważniejsza. Słowo cierpliwość, oznacza gotowość zostania w miejscu i przeżycia danej sytuacji do końca z wiarą, że to, co jest tam ukryte, zostanie nam objawione. Cierpliwe życie to aktywna obecność i oczekiwanie w danym miejscu. Ludzie niecierpliwi spodziewają się, że prawdziwe rzeczy wydarzają się gdzieś indziej i dlatego chcą uciec od obecnej sytuacji i udać się w inne miejsce. Dla nich ta chwila jest pusta. Cierpliwi ludzie mają jednak odwagę, aby zostać tam, gdzie są. Oczekiwanie nie jest więc bierne. Wymaga pielęgnowania tego, co rozwija się w nas. Cierpliwość to umiejętność czekania. Umiejętność ta pozwala docenić czas jaki mamy. Uczy skutecznej organizacji i sprawia, że nasza praca staje się bardziej efektywna. A cierpliwość może być owocem wielkiego sukcesu w przyszłości. "W małżeństwie trzeba mieć piekielną wytrwałość i anielską cierpliwość." - te słowa Aldony Różanek świetnie obrazują nasz temat na polu związkowym. Kiedy pomiędzy dwójką zakochanych osób dzieje się źle, nie potrafią się porozumieć i kochać tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu - następuje swego rodzaju próba wytrzymałości. I wtedy okazuję się, czy są oni na tyle cierpliwi, aby znieść wszelkie wichry szalejącego sztormu emocji i płynąć dalej na swoim statku (związku), który w końcu znów będzie spokojnie dryfował pod słonecznym niebem.
Tak więc uczmy się cierpliwości, gdyż ona jest ważna w naszych relacjach i nie przypadkowo Święty Paweł umieścił ta cechę na pierwszym miejscu.
A teraz zrób sobie małe ćwiczenie w miejsce słowa miłość wstaw swoje imię drogi Czytelniku (Iza, Alicja, Kamil, Edward itd...cierpliwa/y jest...)
Pomyśl czy masz w sobie cnotę cierpliwości?? A może potrzebujesz trochę przystopowac w tym szybkim świecie i poćwiczyć się w cierpliwości?
środa, 11 września 2019
Pierwsze wersy hymnu o miłości i ich znaczenie
Pierwsze wersety utworu mówią o miłości jako o warunku istnienia:
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Okazuje się bowiem, że wszystkie przymioty i uczynki pobożnych ludzi nic nie znaczą bez miłości, nawet wiara góry przenosząca. Zauważmy, że wersety te wcale nie definiują miłości, ale jedynie ukazują w jakim stosunku znajduje się ona do innych wartości ważnych dla pobożnego człowieka. Miłość okazuje się niezbędną podstawą nie tylko do tego by być przewodnikiem ludu, ale by złożyć prostą ofiarę. Bez prawdziwej miłości nic nie znaczymy, a to co robimy jest więcej na pokaz niż że szczerości naszego serca. Tylko miłość prawdziwa, miłość Jezusowa, miłość Agape uzdalnia nas do takich czynów względem siebie samego, drugiego człowieka i Boga.
Na nic Ci wyksztalcenie wysokie, wszelkie ludzkie zdolności nawet wiara bez miłości okazuje się być pusta. Bo Bóg jest Miłością i jeżeli wierzymy to powinna być w nas Jego Miłość.
Hymn autorstwa św. Pawła ukazuje miłość jako większą od najwspanialszych darów, jakimi człowiek dysponuje, a wśród których wymienia dar języków, dar prorokowania, wiedza, czy też znajomość najbardziej ukrytych tajemnic. Miłość przewyższa wartością nawet chwalebne i dobre czyny, które znajdują uznanie w Ewangelii, jak jałmużna, ofiarność wyrażająca się w gotowości na wydanie ciała na spalenie.
W trzech pierwszych wersach św. Paweł pokazuje szczególne znaczenie miłości w naszym życiu. . Podkreśla wyjątkową wagę swych słów. Nawet gdyby człowiek posiadał wszelkie łaski i talenty tego świata, to nie przyniosa mu one żadnego pożytku, gdyż bez miłości wszystko jest bezwartościowe.
Paweł rozpoczyna, mówiąc o językach ludzi i aniołów. Język aniołów był w Koryncie znany i praktykowany w postaci daru języków. Koryntianie byli dumni z daru modlitwy językami, podczas której nie mówili językiem ojczystym, lecz oddawali się działaniu Ducha Świętego. Dla nich była to mowa aniołów, która przewyższa wszelką ludzką mowę. Mając jednak tak nadzwyczajny dar języków, mogę zacząć się nim chełpić. Wówczas mowa ta nie będzie się opierać na miłości, lecz wynikać z mojego ego, które będzie się tą mową pysznić. Dotyczy to nie tylko daru języków, ale każdego sposobu mówienia, w którym bawię się słowami, chcąc zrobić na kimś wrażenie. Słowa mogą być wyrazem miłości. Mogą też wyrażać moją potrzebę zdobycia poważania. Tylko mowa pochodząca z serca i przepełniona miłością działa na drugiego człowieka uzdrawiająco. Wszystko inne stanowi tylko i wyłącznie wywieranie wrażenia na odbiorcach, zdobywanie zbednego rozgłosu.
Odnosząc te słowa do naszej sytuacji, nasuwa się prosty wniosek, że choćby nie wiem jak doskonale były prowadzone przez nas mowy, choćby nie wiem jak bardzo motywowalibyśmy naszych współpracowników lub usiłowalibyśmy za pomocą słów kogoś do czegoś przekonać; gdy nie ma w tym miłości, to wszystkie sukcesy pozostają bez znaczenia. Potrafimy rozpoznać, czy czyjeś słowa pochodzą z serca, czy są wypełnione miłością, czy też dana osoba tylko lubuje się w swoich słowach. Są ludzie, którzy bawią się słowami. Jednak można wyczuć próżność, która przez nich przemawia. Zdaniem św. Pawła, miłość jest podstawą naszego mówienia. Jest źródłem, z którego płyną słowa. Gdy nasz język nie ma w sobie zalążka miłości, wówczas możemy wprawdzie naszą mową zabłysnąć, możemy innych przekonać, lecz nasze słowa nie staną się dla innych błogosławieństwem. Odnosząc to do sfery związków międzyludzkich, powinieneś zwrócić uwagę na to, co mówisz do swojej żony, męża, dzieci, przyjaciela, niezależnie od tego, czy słowa te są przeniknięte miłością, czy też wynikają tylko ze złości, roztargnienia lub pustki. Codziennie komunikujemy się, wypowiadając przy tym nieskończenie wiele słów. Jednak często słowa te pozostają powierzchowne. Mówimy cokolwiek, żeby nie odczuwać ciężaru ciszy. Mówimy do kogoś, bo czegoś od niego chcemy lub udzielamy mu informacji. Jest wiele różnych sposobów mówienia. Obojętnie, czy jest to informacja, zachęta, opinia czy opowiadanie. Decydujące jest to, czy nasza mowa jest podyktowana miłością. Być może miłość jest nieraz zbyt wielkim słowem. Jednak przynajmniej te słowa, które wypowiadam, powinny wypływać z serca, a nie tylko być podyktowane rozumem. Gdy pochodzą one z mojego wnętrza, mają w sobie ciepło, którym mogą ogrzać się serca także innych ludzi.W drugim zdaniu św. Paweł powołuje się na cztery dary, proroctwa, mądrości, umiejętności poznawania w Duchu oraz wiary, która jest w stanie przenosić góry. Sam Paweł Apostoł ocenia te cztery talenty bardzo pozytywnie. Jednak gdy nie wypływają one z miłości, osoba, która się nimi posługuje, ostatecznie staje się nikim. Proroctwa są istotną częścią składową chrześcijaństwa. Człowiek posługuje się darem proroctwa, gdy krytycznie, z Bożego punktu wiedzenia, ocenia sytuację polityczną czy społeczną. Gdy z Bożego punktu widzenia mówi słowa otwierające drogę ku przyszłości. Mowa prorocka oznacza również powiedzenie drugiemu człowiekowi poznanych o nim rzeczy ukrytych. To zawsze wywiera wrażenie. Jednak kryje się za tym niebezpieczeństwo rozporządzania drugim człowiekiem lub manipulowania nim. Gdy powiem komuś rzeczy ukrywane przez niego, osłonięte tajemnicą, o których nikt inny nie wie, to ten człowiek zacznie się bać, że mógłbym ujawnić wszystkie jego sekrety. Wobec tego będzie się zachowywał w sposób uległy.
Mowa tu o niebezpieczeństwie używania duchowości i doświadczeń duchowych do wywyższania się ponad innych. Niektórzy wybierają drogę duchową tylko dlatego, że w głębi duszy czują się bezwartościowi. Doświadczenie Boga może mi nadać głębokiej wartości. Lecz jeśli używam doświadczeń duchowych, by się nimi popisywać, jest to tylko oznaka, że pod tą osłoną w dalszym ciągu skrywa się poczucie własnej bezwartościowości. Uczucie to zostaje jedynie przysłonięte czymś innym, ale nie zostaje przemienione. Według św. Pawła, przeżycie duchowe może być tylko wtedy wartościowe, gdy prowadzi mnie do Boga. Gdy prowadzi mnie w głąb istnienia, w głąb tajemnicy miłości będącej przyczyną wszelkiego bytu.
Trzecim darem jest umiejętność poznawania w Duchu. Występujące w oryginalnym, greckim tekście słowo gnosis oznacza nie tylko 'poznanie', lecz również natchnienie'. W tamtych czasach istniał działający na szeroką skalę, zarówno w obrębie chrześcijańskim, jak i pozachrześcijańskim, gnostycki ruch religijny. Wyrażał on tęsknotę za tym, by wiedzieć więcej od innych, by zostać wtajemniczonym w boskie misteria i by dostąpić natchnienia. LSam Bóg oznajmił nam w Jezusie Chrystusie prawdziwą i doskonałą mądrość i obdarzył nas wiedzą na temat tego, co w naszym życiu istotne. Niemniej jednak gnostycyzm pozbawiony miłości również jest niezdatny do niczego. Taka gnoza pyszni się tylko. Przechwalam się swoim poznaniem, by być podziwianym. Jednakże prawdziwe poznanie zawsze czyni pokornym. Zdaniem św. Pawła, wiara jest czymś decydującym. To dzięki wierze dostąpimy usprawiedliwienia, a nie dzięki czynom. Paweł wyjaśnił to w Liście do Rzymian. Chodzi tu o inny rodzaj wiary. Paweł Apostoł nie ma tu na myśli wiary w miłość Jezusa Ukrzyżowanego, który obdarzył nas przeświadczeniem o bezwarunkowej akceptacji. Chodzi tu o wiarę w cuda. Wiarę stanowi bowiem przekonanie o urzeczywistnieniu wszystkiego, w co się wierzy. Choć wiara czyni nieraz cuda, jeśli brak jej miłości, na nic się ona zda.
W trzecim wersecie opisane zostały dwie kolejne postawy, które bez miłości nic nie znaczą. Jest to z jednej strony rozdanie całego majątku, a z drugiej - spalenie swego ciała. Są to dwie postawy, które zwykle kojarzymy z miłością. Pierwsza postawa oznacza zaopatrywanie innych w żywność z całego swego majątku, który się posiada. Dosłownie oznacza to nasycenie cierpiących niedostatek przez sprzedanie swego majątku i zakupienie za to żywności. Nakarmienie ubogich niewątpliwie może być łaską Ducha Świętego, lecz Paweł uwzględnia sytuację, w której staje się to możliwe również bez miłości. Tylko że wówczas dzieło to jest bezużyteczne. Projekty pomocy wspierające ubogich i cierpiących niedostatek w krajach Trzeciego Świata mogą być wyrazem miłości. Mogą też być realizowane bez miłości, ale wtedy główną rolę będą odgrywać inne motywy, jak na przykład chęć zabłyśnięcia, stłumienie wyrzutów sumienia, publiczne popisywanie się. Motywy te jednak są jak słomiany zapał, który prędko wygaśnie, bo nie jest w stanie trwale dawać ciepła. Jeśli chodzi o spalenie ciała, to nie jest całkiem zrozumiałe, co św. Paweł ma tutaj na myśli. Czy chodzi mu o śmierć męczeńską przez spalenie na stosie, poświęcenie siebie samego dla innych, czy też wypalanie znamienia niewolnikom. Dziś Paweł Apostoł mówiłby z pewnością o zamachach samobójczych. Dochodzi do nich nie z powodu miłości, lecz z nienawiści, dlatego nie mają żadnej wartości. Prowadzą do pogardy dla siebie samego i godności ludzkiej. Święty Paweł z pewnością nie ma tu na myśli chrześcijańskiego męczeństwa, gdyż w chwili napisania przez niego listu palenie chrześcijan przez cesarza Nerona było jeszcze w odległej przyszłości. Przypuszczalnie Paweł ma tu na myśli jakiś jednorazowy, spektakularny wyczyn, za pomocą którego chcemy uniknąć żmudnego realizowania miłości w życiu codziennym. Również tego typu czyny wzbudzające sensację, które w normalnej sytuacji odbieramy jako wyraz miłości, są bezwartościowe, jeśli nie dzieją się z miłości, a są powodowane potrzebą bycia kimś nadzwyczajnym.
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Okazuje się bowiem, że wszystkie przymioty i uczynki pobożnych ludzi nic nie znaczą bez miłości, nawet wiara góry przenosząca. Zauważmy, że wersety te wcale nie definiują miłości, ale jedynie ukazują w jakim stosunku znajduje się ona do innych wartości ważnych dla pobożnego człowieka. Miłość okazuje się niezbędną podstawą nie tylko do tego by być przewodnikiem ludu, ale by złożyć prostą ofiarę. Bez prawdziwej miłości nic nie znaczymy, a to co robimy jest więcej na pokaz niż że szczerości naszego serca. Tylko miłość prawdziwa, miłość Jezusowa, miłość Agape uzdalnia nas do takich czynów względem siebie samego, drugiego człowieka i Boga.
Na nic Ci wyksztalcenie wysokie, wszelkie ludzkie zdolności nawet wiara bez miłości okazuje się być pusta. Bo Bóg jest Miłością i jeżeli wierzymy to powinna być w nas Jego Miłość.
Hymn autorstwa św. Pawła ukazuje miłość jako większą od najwspanialszych darów, jakimi człowiek dysponuje, a wśród których wymienia dar języków, dar prorokowania, wiedza, czy też znajomość najbardziej ukrytych tajemnic. Miłość przewyższa wartością nawet chwalebne i dobre czyny, które znajdują uznanie w Ewangelii, jak jałmużna, ofiarność wyrażająca się w gotowości na wydanie ciała na spalenie.
W trzech pierwszych wersach św. Paweł pokazuje szczególne znaczenie miłości w naszym życiu. . Podkreśla wyjątkową wagę swych słów. Nawet gdyby człowiek posiadał wszelkie łaski i talenty tego świata, to nie przyniosa mu one żadnego pożytku, gdyż bez miłości wszystko jest bezwartościowe.
Paweł rozpoczyna, mówiąc o językach ludzi i aniołów. Język aniołów był w Koryncie znany i praktykowany w postaci daru języków. Koryntianie byli dumni z daru modlitwy językami, podczas której nie mówili językiem ojczystym, lecz oddawali się działaniu Ducha Świętego. Dla nich była to mowa aniołów, która przewyższa wszelką ludzką mowę. Mając jednak tak nadzwyczajny dar języków, mogę zacząć się nim chełpić. Wówczas mowa ta nie będzie się opierać na miłości, lecz wynikać z mojego ego, które będzie się tą mową pysznić. Dotyczy to nie tylko daru języków, ale każdego sposobu mówienia, w którym bawię się słowami, chcąc zrobić na kimś wrażenie. Słowa mogą być wyrazem miłości. Mogą też wyrażać moją potrzebę zdobycia poważania. Tylko mowa pochodząca z serca i przepełniona miłością działa na drugiego człowieka uzdrawiająco. Wszystko inne stanowi tylko i wyłącznie wywieranie wrażenia na odbiorcach, zdobywanie zbednego rozgłosu.
Odnosząc te słowa do naszej sytuacji, nasuwa się prosty wniosek, że choćby nie wiem jak doskonale były prowadzone przez nas mowy, choćby nie wiem jak bardzo motywowalibyśmy naszych współpracowników lub usiłowalibyśmy za pomocą słów kogoś do czegoś przekonać; gdy nie ma w tym miłości, to wszystkie sukcesy pozostają bez znaczenia. Potrafimy rozpoznać, czy czyjeś słowa pochodzą z serca, czy są wypełnione miłością, czy też dana osoba tylko lubuje się w swoich słowach. Są ludzie, którzy bawią się słowami. Jednak można wyczuć próżność, która przez nich przemawia. Zdaniem św. Pawła, miłość jest podstawą naszego mówienia. Jest źródłem, z którego płyną słowa. Gdy nasz język nie ma w sobie zalążka miłości, wówczas możemy wprawdzie naszą mową zabłysnąć, możemy innych przekonać, lecz nasze słowa nie staną się dla innych błogosławieństwem. Odnosząc to do sfery związków międzyludzkich, powinieneś zwrócić uwagę na to, co mówisz do swojej żony, męża, dzieci, przyjaciela, niezależnie od tego, czy słowa te są przeniknięte miłością, czy też wynikają tylko ze złości, roztargnienia lub pustki. Codziennie komunikujemy się, wypowiadając przy tym nieskończenie wiele słów. Jednak często słowa te pozostają powierzchowne. Mówimy cokolwiek, żeby nie odczuwać ciężaru ciszy. Mówimy do kogoś, bo czegoś od niego chcemy lub udzielamy mu informacji. Jest wiele różnych sposobów mówienia. Obojętnie, czy jest to informacja, zachęta, opinia czy opowiadanie. Decydujące jest to, czy nasza mowa jest podyktowana miłością. Być może miłość jest nieraz zbyt wielkim słowem. Jednak przynajmniej te słowa, które wypowiadam, powinny wypływać z serca, a nie tylko być podyktowane rozumem. Gdy pochodzą one z mojego wnętrza, mają w sobie ciepło, którym mogą ogrzać się serca także innych ludzi.W drugim zdaniu św. Paweł powołuje się na cztery dary, proroctwa, mądrości, umiejętności poznawania w Duchu oraz wiary, która jest w stanie przenosić góry. Sam Paweł Apostoł ocenia te cztery talenty bardzo pozytywnie. Jednak gdy nie wypływają one z miłości, osoba, która się nimi posługuje, ostatecznie staje się nikim. Proroctwa są istotną częścią składową chrześcijaństwa. Człowiek posługuje się darem proroctwa, gdy krytycznie, z Bożego punktu wiedzenia, ocenia sytuację polityczną czy społeczną. Gdy z Bożego punktu widzenia mówi słowa otwierające drogę ku przyszłości. Mowa prorocka oznacza również powiedzenie drugiemu człowiekowi poznanych o nim rzeczy ukrytych. To zawsze wywiera wrażenie. Jednak kryje się za tym niebezpieczeństwo rozporządzania drugim człowiekiem lub manipulowania nim. Gdy powiem komuś rzeczy ukrywane przez niego, osłonięte tajemnicą, o których nikt inny nie wie, to ten człowiek zacznie się bać, że mógłbym ujawnić wszystkie jego sekrety. Wobec tego będzie się zachowywał w sposób uległy.
Mowa tu o niebezpieczeństwie używania duchowości i doświadczeń duchowych do wywyższania się ponad innych. Niektórzy wybierają drogę duchową tylko dlatego, że w głębi duszy czują się bezwartościowi. Doświadczenie Boga może mi nadać głębokiej wartości. Lecz jeśli używam doświadczeń duchowych, by się nimi popisywać, jest to tylko oznaka, że pod tą osłoną w dalszym ciągu skrywa się poczucie własnej bezwartościowości. Uczucie to zostaje jedynie przysłonięte czymś innym, ale nie zostaje przemienione. Według św. Pawła, przeżycie duchowe może być tylko wtedy wartościowe, gdy prowadzi mnie do Boga. Gdy prowadzi mnie w głąb istnienia, w głąb tajemnicy miłości będącej przyczyną wszelkiego bytu.
Trzecim darem jest umiejętność poznawania w Duchu. Występujące w oryginalnym, greckim tekście słowo gnosis oznacza nie tylko 'poznanie', lecz również natchnienie'. W tamtych czasach istniał działający na szeroką skalę, zarówno w obrębie chrześcijańskim, jak i pozachrześcijańskim, gnostycki ruch religijny. Wyrażał on tęsknotę za tym, by wiedzieć więcej od innych, by zostać wtajemniczonym w boskie misteria i by dostąpić natchnienia. LSam Bóg oznajmił nam w Jezusie Chrystusie prawdziwą i doskonałą mądrość i obdarzył nas wiedzą na temat tego, co w naszym życiu istotne. Niemniej jednak gnostycyzm pozbawiony miłości również jest niezdatny do niczego. Taka gnoza pyszni się tylko. Przechwalam się swoim poznaniem, by być podziwianym. Jednakże prawdziwe poznanie zawsze czyni pokornym. Zdaniem św. Pawła, wiara jest czymś decydującym. To dzięki wierze dostąpimy usprawiedliwienia, a nie dzięki czynom. Paweł wyjaśnił to w Liście do Rzymian. Chodzi tu o inny rodzaj wiary. Paweł Apostoł nie ma tu na myśli wiary w miłość Jezusa Ukrzyżowanego, który obdarzył nas przeświadczeniem o bezwarunkowej akceptacji. Chodzi tu o wiarę w cuda. Wiarę stanowi bowiem przekonanie o urzeczywistnieniu wszystkiego, w co się wierzy. Choć wiara czyni nieraz cuda, jeśli brak jej miłości, na nic się ona zda.
W trzecim wersecie opisane zostały dwie kolejne postawy, które bez miłości nic nie znaczą. Jest to z jednej strony rozdanie całego majątku, a z drugiej - spalenie swego ciała. Są to dwie postawy, które zwykle kojarzymy z miłością. Pierwsza postawa oznacza zaopatrywanie innych w żywność z całego swego majątku, który się posiada. Dosłownie oznacza to nasycenie cierpiących niedostatek przez sprzedanie swego majątku i zakupienie za to żywności. Nakarmienie ubogich niewątpliwie może być łaską Ducha Świętego, lecz Paweł uwzględnia sytuację, w której staje się to możliwe również bez miłości. Tylko że wówczas dzieło to jest bezużyteczne. Projekty pomocy wspierające ubogich i cierpiących niedostatek w krajach Trzeciego Świata mogą być wyrazem miłości. Mogą też być realizowane bez miłości, ale wtedy główną rolę będą odgrywać inne motywy, jak na przykład chęć zabłyśnięcia, stłumienie wyrzutów sumienia, publiczne popisywanie się. Motywy te jednak są jak słomiany zapał, który prędko wygaśnie, bo nie jest w stanie trwale dawać ciepła. Jeśli chodzi o spalenie ciała, to nie jest całkiem zrozumiałe, co św. Paweł ma tutaj na myśli. Czy chodzi mu o śmierć męczeńską przez spalenie na stosie, poświęcenie siebie samego dla innych, czy też wypalanie znamienia niewolnikom. Dziś Paweł Apostoł mówiłby z pewnością o zamachach samobójczych. Dochodzi do nich nie z powodu miłości, lecz z nienawiści, dlatego nie mają żadnej wartości. Prowadzą do pogardy dla siebie samego i godności ludzkiej. Święty Paweł z pewnością nie ma tu na myśli chrześcijańskiego męczeństwa, gdyż w chwili napisania przez niego listu palenie chrześcijan przez cesarza Nerona było jeszcze w odległej przyszłości. Przypuszczalnie Paweł ma tu na myśli jakiś jednorazowy, spektakularny wyczyn, za pomocą którego chcemy uniknąć żmudnego realizowania miłości w życiu codziennym. Również tego typu czyny wzbudzające sensację, które w normalnej sytuacji odbieramy jako wyraz miłości, są bezwartościowe, jeśli nie dzieją się z miłości, a są powodowane potrzebą bycia kimś nadzwyczajnym.
wtorek, 30 lipca 2019
Modlitwa-czym jest i na czym polega?
Co to jest modlitwa?
Modlitwa jest to otwarcie się człowieka na Boga. Modlitwa jest tym lepsza, im głębsza jest nasza wiara: im lepsze jest nasze życie - pełne zaufania Opatrzności Bożej, Jego Miłości i Miłosierdziu, pełne służby bezinteresownej bliźniemu. Jest to zwykła i najprostsza rozmowa z Bogiem naszym Najlepszym Ojcem i Przyjacielem. Jest zwróceniem się do Boga w prośbie, dziękczynieniu czy uwielbieniu. Kiedy człowiek się modli, wchodzi w żywą relację z Bogiem. Święci i KKK tak mówią o modlitwie:
Modlitwa – jak naucza za św. Janem Damasceńskim Katechizm Kościoła Katolickiego – jest wzniesieniem duszy do Boga lub prośbą skierowaną do Niego o stosowne dobra” (KKK 2559). Święta Teresa od Dzieciątka Jezus mówi o modlitwie, że jest ona: „wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i radości”, Katechizm zaś najbardziej ogólnie mówi, że modlitwa polega na „żywym i osobistym związku z Bogiem żywym i prawdziwym” (KKK 2558). Modlitwa chrześcijańska polega więc na naszej osobowej relacji z Bogiem Ojcem, Synem - Jezusem Chrystusem i Duchem Świętym, który wzbudza w nas pragnienie spotkania z Nim (KKK 534). Modlitwa jest darem Boga dla nas, jest odpowiedzią na inicjatywę i pragnienie Boga. „Modlitwa – czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie – jest spotkaniem Bożego i naszego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli” (KKK 2560). Również „nasza modlitwa błagalna jest – w sposób paradoksalny – odpowiedzią. Jest odpowiedzią na skargę Boga żywego: Opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny popękane (Jr 2,13). Modlitwa jest odpowiedzią wiary na darmową obietnicę zbawienia, odpowiedzią miłości na pragnienie Jedynego Syna” (KKK 2561). Modlitwa chrześcijańska jest związkiem przymierza między Bogiem i człowiekiem w Chrystusie” (KKK 2564).
Rodzaje modlitwy jakie mogą być i na czym polegają?
Ze względu na cel modlitwy wyróżniamy:
1) Modlitwę uwielbienia – jest to forma modlitwy, której celem jest uwielbienie Boga. W niej człowiek uwielbia Boga dla Niego samego, dlatego, że On jest, że jest Panem i Stwórcą. Uwielbia Jego majestat, doskonałość, wielkość. Taką formę modlitwy widać:
• niektórych psalmach: sławiących Boga lub wzywających narody do uwielbiania Go;
• modlitwie liturgicznej: „Chwała na wysokości Bogu” podczas Mszy św. czy w hymnie odmawianym w brewiarzu „Ciebie Boga wysławiamy”;
• modlitwie „Ojcze nasz”: „święć się imię Twoje”.
2) Modlitwę dziękczynienia – jej celem jest dziękowanie Bogu za otrzymane dary. Człowiek mając świadomość otrzymania darów od Boga, dziękuje Mu za nie. W każdej Eucharystii, która oznacza właśnie „dziękczynienie”, kapłan wypowiada słowa: „Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu”, na co lud odpowiada: „Godne to i sprawiedliwe”. Św. Paweł w swych listach wzywa do dziękczynienia:
• ,,W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1 Tes 5,18);
• ,,Trwajcie gorliwie na modlitwie, czuwając podczas niej wśród dziękczynienia (Kol 4,2).
3) Modlitwę przebłagania – jej celem jest przeproszenie Boga za popełnione grzechy, zaniedbania, niewykorzystane łaski. Modlitwa ta wyraża naszą skruchę, uniżenie przed Bogiem i żal z powodu grzechów. Ta forma modlitwy obecna jest:
• W modlitwie „Ojcze nasz”: „odpuść nam nasze winy”;
• W modlitwie liturgicznej: „Spowiadam się… że bardzo zgrzeszyłem…” „Panie, zmiłuj się nad nami”.
4) Modlitwę prośby – jej celem jest prośba skierowana do Boga o różne rzeczy. Gdy prosimy o coś Boga, wyrażamy swą zależność od Niego, Jego wyższość. W kierowaniu próśb do Boga ważna jest ufność, pokora i poddanie się woli Bożej, gdyż Bóg jako nieskończenie dobry i mądry wie lepiej, czego nam tak naprawdę potrzeba. Pan Jezus zachęca nas również: „Proście, a będzie wam dane” (Mt 7,7). Trzeba pamiętać, że istnieje hierarchia próśb: „najpierw Królestwo, następnie to, co jest konieczne, by je przyjąć i współdziałać w jego przyjściu” (KKK 2632).
5) Modlitwa wstawiennicza-jest po prostu zabieganiem w modlitwie o innych.
Modlitwa wstawiennicza jest darem Ducha Świętego. To sam Duch Święty przyczynia sie za nami w błaganiach zgodnie z wolą Bożą (Rz 8,26-27). Modlić się wstawienniczo oznacza równocześnie jednoczyć się z Chrystusem Zmartwychwstałym, który żyje i wciąż wstawia się za nami do Ojca (Hbr 7,25). Chrystus bowiem wszedł do samego Nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga (Hbr 9,24).
Jest to zatem modlitwa o charakterze prośby, w której jedna osoba lub grupa osób wstawia się do Boga za drugim człowiekiem. Jest to najbardziej bezinteresowna modlitwa prośby, ponieważ jest błaganiem Boga o łaski dla innych osób, czasem zupełnie nieznanych.
Celem głównym modlitwy wstawienniczej jest oddanie chwały Bogu oraz zbawienie człowieka. Nie są to magiczne formuły, wypowiadane przez grupę osób, których celem jest jedynie spełnienie naszych pragnień. Jeżeli nawet modlitwa wstawiennicza dotyczy konkretnych sytuacji, zranień, chorób lub błogosławieństwa, to zawsze ostatecznie zmierza ona do zbawienia człowieka i objawienia chwały Boga. Ważną i oczywistą kwestią dotyczącą rozmów podczas modlitwy wstawienniczej jest zachowanie w tajemnicy przez uczestników modlitwy spraw, o których jest mowa.
Modlitwa wstawiennicza nie może zastąpić sakramentu pokuty lub być jego namiastką. Brak nawrócenia jest często wręcz przeszkodą w skutecznym prowadzeniu modlitwy. Doświadczenie duchowe i roztropność nakazują zaproponować najpierw spowiedź świętą, a potem modlitwę wstawienniczą. Rozeznanie odnośnie modlitwy wstawienniczej jest przeprowadzone przez osoby, które mają duże doświadczenie życia duchowego oraz odznaczają się osobistym, głębokim życiem modlitewnym.
Św. Ignacy powiedział, że mamy prosić tak, jakby wszystko zależało od nas, a oczekiwać tak, jakby wszystko zależało od Boga. Jeśli więc potrzebujesz wsparcia modlitewnego, jeśli potrzebujesz wspólnoty ludzi, którzy razem z Tobą będą błagać Boga w Twoich intencjach, daj się zachęcić przez Jezusa: Przyjdź do mnie ty, który utrudzony jesteś i ty, która obciążona jesteś, a Ja was pokrzepię (Mt 11,28).
Ze względu na podmiot modlitwy (tego, kto się modli) wyróżniamy:
1) Modlitwę liturgiczną – jest to modlitwa Kościoła, publiczny akt ludu Bożego. Włączamy się w tę modlitwę poprzez:
a) udział w Eucharystii oraz przyjmowanie sakramentów św. i sakramentaliów;
b) udział w różnych obrzędach, które są wyrazem modlitwy Kościoła;
c) Liturgię godzin (brewiarz).
2) Modlitwę prywatną – oznacza ona po prostu osobiste obcowanie z Bogiem sam na sam, osobistą rozmowę z Nim. Sobór Watykański II naucza w tej kwestii: „Życie duchowe nie ogranicza się jednak do udziału w samej liturgii. Choć bowiem chrześcijanin powołany jest do wspólnej modlitwy, powinien także wejść do swego mieszkania i w ukryciu modlić się do Ojca, a nawet, jak uczy Apostoł, powinien modlić się nieustannie” (Konstytucja o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium, nr 12).
Ze względu na sposób modlenia się wyróżniamy:
1) Modlitwę werbalną (słowną) – wypowiadana jest zarówno głośno, jak też w myślach
2) Modlitwę dyskursywną (rozważanie lub rozmyślanie) – to rozważanie jakiejś prawdy. Odprawiana jest zazwyczaj w myślach, rzadziej ustnie. Podczas tej modlitwy główną rolę odgrywa intelekt.
3) Modlitwę medytacyjną – jest to przylgnięcie do poznanej prawdy. Główną rolę odgrywa tu sfera afektywno-wolitywna.
4) Modlitwa biblijna- gdy modlimy się korzystając z Biblii
5) Modlitwa rozważania- gdy nie zastanawiamy się nad wydarzeniami z życia Jezusa
Jak dobrze się modlić??
Aby skutecznie się modlić trzeba, by modlitwa
• Wytrwała
• Systematyczna
• Otwarta na Bożą wolę
Sprzyja temu ustalenie stałego czasu na modlitwę oraz dobranie odpowiedniego miejsca zapewniającego spokój i ciszę.
W ocenie modlitwy nie możemy kierować się swoimi odczuciami. Czasem wydaje się nam, że nasza modlitwa jest nieudana, czasem jesteśmy z niej zadowoleni. Pamiętajmy jednak, że te odczucia mogą być bardzo zawodne.
Nie są ważne nasze zmienne odczucia, ważny jest osąd Boży: to, czy nasza modlitwa może podobać się Bogu. Dobra modlitwa jest wierna – to znaczy odmawiam ją codziennie; wytrwała – to znaczy nie ulegam zniechęceniu; pokorna – to znaczy pamiętam, że oto ja, grzeszny i ograniczony człowiek, stoję przed świętym i niepojętym Bogiem.
Pan Jezus żąda od nas, abyśmy modlili się z wiarą i byli otwarci na wolę Boga, naszego Ojca. Aby modlitwa była miła Bogu, a dla nas skuteczna, musi być dobra. Taką była modlitwa Pana Jezusa i świętych. Za ich wzorem trzeba modlić się:
• z uwagą i skupieniem ducha, aby rozmowa z Bogiem nie była mechanicznym poruszaniem warg;
• z pokorą i czcią jak ewangeliczny celnik, bo Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym tylko łaskę daje. Pomni na to, że „modlitwa pokornego przebija niebiosa” wyznajemy z Mickiewiczem: „Panie, czymże ja jestem przed Twoim obliczem? Prochem i niczem!”;
• z wiarą we wszechmoc i ufnością w dobroć Bożą;
• z poddaniem się woli Boga, który wie najlepiej, co dla nas dobre;
• wytrwale, nie przestając się modlić, chociaż by Bóg przez dłuższy czas nie uczynił zadość naszym prośbom;
• w imię Jezusa, który nas zapewnił: „O cokolwiek prosić będziecie Ojca mego w imię moje, da wam”.
Skutki modlitwy zależą w dużej mierze od jej wewnętrznej wartości. Czym sen dla ciała, tym modlitwa dla ducha. Serdeczna rozmowa z Bogiem chroni od grzechu, umacnia w dobrym, upodabnia do Boga („z jakim wdajesz, takim się stajesz”), wyprasza łaski i pociechy Boże.
Jedyny sposób, by modlić się źle? Nie modlić się wcale.
Jaka postawę przybrać na modlitwie??
Najbardziej właściwe wydają się postawy stojąca, klęcząca lub siedząca.
• Stojąca postawa wyraża szacunek jaki mamy wobec Boga oraz gotowość do działania.
• Postawa klęcząca wyraża nasze oddanie Bogu oraz pokorę w relacji do Niego.
• Postawa siedząca najbardziej nadaje się na modlitwę wymagającą długiej uwagi i skupienia.
• ważne by była ona na tyle wygodna by nas nie rozpraszała i drażniła, z drugiej strony wyrażała nasz szacunek wobec Boga(!).
• Ważne także jest nasze odcięcie się od bodźców rozpraszających naszą uwagę (dźwięków, osób, itp.).
Z czego mogą wynikać nasze problemy z modlitwą?
Najczęstszymi "problemami" z modlitwą są:
• Brak świadomości Bożej obecności (brak wiary)
• Brak podporządkowania się woli Boga (brak ufności)
• Brak systematyczności (brak miłości wobec Boga)
• Rozproszenia (brak skupienia)
• Trwanie w grzechu ciężkim (brak nadziei)
Modlitwa jest to otwarcie się człowieka na Boga. Modlitwa jest tym lepsza, im głębsza jest nasza wiara: im lepsze jest nasze życie - pełne zaufania Opatrzności Bożej, Jego Miłości i Miłosierdziu, pełne służby bezinteresownej bliźniemu. Jest to zwykła i najprostsza rozmowa z Bogiem naszym Najlepszym Ojcem i Przyjacielem. Jest zwróceniem się do Boga w prośbie, dziękczynieniu czy uwielbieniu. Kiedy człowiek się modli, wchodzi w żywą relację z Bogiem. Święci i KKK tak mówią o modlitwie:
Modlitwa – jak naucza za św. Janem Damasceńskim Katechizm Kościoła Katolickiego – jest wzniesieniem duszy do Boga lub prośbą skierowaną do Niego o stosowne dobra” (KKK 2559). Święta Teresa od Dzieciątka Jezus mówi o modlitwie, że jest ona: „wzniesieniem serca, prostym spojrzeniem ku Niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i radości”, Katechizm zaś najbardziej ogólnie mówi, że modlitwa polega na „żywym i osobistym związku z Bogiem żywym i prawdziwym” (KKK 2558). Modlitwa chrześcijańska polega więc na naszej osobowej relacji z Bogiem Ojcem, Synem - Jezusem Chrystusem i Duchem Świętym, który wzbudza w nas pragnienie spotkania z Nim (KKK 534). Modlitwa jest darem Boga dla nas, jest odpowiedzią na inicjatywę i pragnienie Boga. „Modlitwa – czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie – jest spotkaniem Bożego i naszego pragnienia. Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli” (KKK 2560). Również „nasza modlitwa błagalna jest – w sposób paradoksalny – odpowiedzią. Jest odpowiedzią na skargę Boga żywego: Opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny popękane (Jr 2,13). Modlitwa jest odpowiedzią wiary na darmową obietnicę zbawienia, odpowiedzią miłości na pragnienie Jedynego Syna” (KKK 2561). Modlitwa chrześcijańska jest związkiem przymierza między Bogiem i człowiekiem w Chrystusie” (KKK 2564).
Rodzaje modlitwy jakie mogą być i na czym polegają?
Ze względu na cel modlitwy wyróżniamy:
1) Modlitwę uwielbienia – jest to forma modlitwy, której celem jest uwielbienie Boga. W niej człowiek uwielbia Boga dla Niego samego, dlatego, że On jest, że jest Panem i Stwórcą. Uwielbia Jego majestat, doskonałość, wielkość. Taką formę modlitwy widać:
• niektórych psalmach: sławiących Boga lub wzywających narody do uwielbiania Go;
• modlitwie liturgicznej: „Chwała na wysokości Bogu” podczas Mszy św. czy w hymnie odmawianym w brewiarzu „Ciebie Boga wysławiamy”;
• modlitwie „Ojcze nasz”: „święć się imię Twoje”.
2) Modlitwę dziękczynienia – jej celem jest dziękowanie Bogu za otrzymane dary. Człowiek mając świadomość otrzymania darów od Boga, dziękuje Mu za nie. W każdej Eucharystii, która oznacza właśnie „dziękczynienie”, kapłan wypowiada słowa: „Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu”, na co lud odpowiada: „Godne to i sprawiedliwe”. Św. Paweł w swych listach wzywa do dziękczynienia:
• ,,W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was” (1 Tes 5,18);
• ,,Trwajcie gorliwie na modlitwie, czuwając podczas niej wśród dziękczynienia (Kol 4,2).
3) Modlitwę przebłagania – jej celem jest przeproszenie Boga za popełnione grzechy, zaniedbania, niewykorzystane łaski. Modlitwa ta wyraża naszą skruchę, uniżenie przed Bogiem i żal z powodu grzechów. Ta forma modlitwy obecna jest:
• W modlitwie „Ojcze nasz”: „odpuść nam nasze winy”;
• W modlitwie liturgicznej: „Spowiadam się… że bardzo zgrzeszyłem…” „Panie, zmiłuj się nad nami”.
4) Modlitwę prośby – jej celem jest prośba skierowana do Boga o różne rzeczy. Gdy prosimy o coś Boga, wyrażamy swą zależność od Niego, Jego wyższość. W kierowaniu próśb do Boga ważna jest ufność, pokora i poddanie się woli Bożej, gdyż Bóg jako nieskończenie dobry i mądry wie lepiej, czego nam tak naprawdę potrzeba. Pan Jezus zachęca nas również: „Proście, a będzie wam dane” (Mt 7,7). Trzeba pamiętać, że istnieje hierarchia próśb: „najpierw Królestwo, następnie to, co jest konieczne, by je przyjąć i współdziałać w jego przyjściu” (KKK 2632).
5) Modlitwa wstawiennicza-jest po prostu zabieganiem w modlitwie o innych.
Modlitwa wstawiennicza jest darem Ducha Świętego. To sam Duch Święty przyczynia sie za nami w błaganiach zgodnie z wolą Bożą (Rz 8,26-27). Modlić się wstawienniczo oznacza równocześnie jednoczyć się z Chrystusem Zmartwychwstałym, który żyje i wciąż wstawia się za nami do Ojca (Hbr 7,25). Chrystus bowiem wszedł do samego Nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga (Hbr 9,24).
Jest to zatem modlitwa o charakterze prośby, w której jedna osoba lub grupa osób wstawia się do Boga za drugim człowiekiem. Jest to najbardziej bezinteresowna modlitwa prośby, ponieważ jest błaganiem Boga o łaski dla innych osób, czasem zupełnie nieznanych.
Celem głównym modlitwy wstawienniczej jest oddanie chwały Bogu oraz zbawienie człowieka. Nie są to magiczne formuły, wypowiadane przez grupę osób, których celem jest jedynie spełnienie naszych pragnień. Jeżeli nawet modlitwa wstawiennicza dotyczy konkretnych sytuacji, zranień, chorób lub błogosławieństwa, to zawsze ostatecznie zmierza ona do zbawienia człowieka i objawienia chwały Boga. Ważną i oczywistą kwestią dotyczącą rozmów podczas modlitwy wstawienniczej jest zachowanie w tajemnicy przez uczestników modlitwy spraw, o których jest mowa.
Modlitwa wstawiennicza nie może zastąpić sakramentu pokuty lub być jego namiastką. Brak nawrócenia jest często wręcz przeszkodą w skutecznym prowadzeniu modlitwy. Doświadczenie duchowe i roztropność nakazują zaproponować najpierw spowiedź świętą, a potem modlitwę wstawienniczą. Rozeznanie odnośnie modlitwy wstawienniczej jest przeprowadzone przez osoby, które mają duże doświadczenie życia duchowego oraz odznaczają się osobistym, głębokim życiem modlitewnym.
Św. Ignacy powiedział, że mamy prosić tak, jakby wszystko zależało od nas, a oczekiwać tak, jakby wszystko zależało od Boga. Jeśli więc potrzebujesz wsparcia modlitewnego, jeśli potrzebujesz wspólnoty ludzi, którzy razem z Tobą będą błagać Boga w Twoich intencjach, daj się zachęcić przez Jezusa: Przyjdź do mnie ty, który utrudzony jesteś i ty, która obciążona jesteś, a Ja was pokrzepię (Mt 11,28).
Ze względu na podmiot modlitwy (tego, kto się modli) wyróżniamy:
1) Modlitwę liturgiczną – jest to modlitwa Kościoła, publiczny akt ludu Bożego. Włączamy się w tę modlitwę poprzez:
a) udział w Eucharystii oraz przyjmowanie sakramentów św. i sakramentaliów;
b) udział w różnych obrzędach, które są wyrazem modlitwy Kościoła;
c) Liturgię godzin (brewiarz).
2) Modlitwę prywatną – oznacza ona po prostu osobiste obcowanie z Bogiem sam na sam, osobistą rozmowę z Nim. Sobór Watykański II naucza w tej kwestii: „Życie duchowe nie ogranicza się jednak do udziału w samej liturgii. Choć bowiem chrześcijanin powołany jest do wspólnej modlitwy, powinien także wejść do swego mieszkania i w ukryciu modlić się do Ojca, a nawet, jak uczy Apostoł, powinien modlić się nieustannie” (Konstytucja o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium, nr 12).
Ze względu na sposób modlenia się wyróżniamy:
1) Modlitwę werbalną (słowną) – wypowiadana jest zarówno głośno, jak też w myślach
2) Modlitwę dyskursywną (rozważanie lub rozmyślanie) – to rozważanie jakiejś prawdy. Odprawiana jest zazwyczaj w myślach, rzadziej ustnie. Podczas tej modlitwy główną rolę odgrywa intelekt.
3) Modlitwę medytacyjną – jest to przylgnięcie do poznanej prawdy. Główną rolę odgrywa tu sfera afektywno-wolitywna.
4) Modlitwa biblijna- gdy modlimy się korzystając z Biblii
5) Modlitwa rozważania- gdy nie zastanawiamy się nad wydarzeniami z życia Jezusa
Jak dobrze się modlić??
Aby skutecznie się modlić trzeba, by modlitwa
• Wytrwała
• Systematyczna
• Otwarta na Bożą wolę
Sprzyja temu ustalenie stałego czasu na modlitwę oraz dobranie odpowiedniego miejsca zapewniającego spokój i ciszę.
W ocenie modlitwy nie możemy kierować się swoimi odczuciami. Czasem wydaje się nam, że nasza modlitwa jest nieudana, czasem jesteśmy z niej zadowoleni. Pamiętajmy jednak, że te odczucia mogą być bardzo zawodne.
Nie są ważne nasze zmienne odczucia, ważny jest osąd Boży: to, czy nasza modlitwa może podobać się Bogu. Dobra modlitwa jest wierna – to znaczy odmawiam ją codziennie; wytrwała – to znaczy nie ulegam zniechęceniu; pokorna – to znaczy pamiętam, że oto ja, grzeszny i ograniczony człowiek, stoję przed świętym i niepojętym Bogiem.
Pan Jezus żąda od nas, abyśmy modlili się z wiarą i byli otwarci na wolę Boga, naszego Ojca. Aby modlitwa była miła Bogu, a dla nas skuteczna, musi być dobra. Taką była modlitwa Pana Jezusa i świętych. Za ich wzorem trzeba modlić się:
• z uwagą i skupieniem ducha, aby rozmowa z Bogiem nie była mechanicznym poruszaniem warg;
• z pokorą i czcią jak ewangeliczny celnik, bo Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym tylko łaskę daje. Pomni na to, że „modlitwa pokornego przebija niebiosa” wyznajemy z Mickiewiczem: „Panie, czymże ja jestem przed Twoim obliczem? Prochem i niczem!”;
• z wiarą we wszechmoc i ufnością w dobroć Bożą;
• z poddaniem się woli Boga, który wie najlepiej, co dla nas dobre;
• wytrwale, nie przestając się modlić, chociaż by Bóg przez dłuższy czas nie uczynił zadość naszym prośbom;
• w imię Jezusa, który nas zapewnił: „O cokolwiek prosić będziecie Ojca mego w imię moje, da wam”.
Skutki modlitwy zależą w dużej mierze od jej wewnętrznej wartości. Czym sen dla ciała, tym modlitwa dla ducha. Serdeczna rozmowa z Bogiem chroni od grzechu, umacnia w dobrym, upodabnia do Boga („z jakim wdajesz, takim się stajesz”), wyprasza łaski i pociechy Boże.
Jedyny sposób, by modlić się źle? Nie modlić się wcale.
Jaka postawę przybrać na modlitwie??
Najbardziej właściwe wydają się postawy stojąca, klęcząca lub siedząca.
• Stojąca postawa wyraża szacunek jaki mamy wobec Boga oraz gotowość do działania.
• Postawa klęcząca wyraża nasze oddanie Bogu oraz pokorę w relacji do Niego.
• Postawa siedząca najbardziej nadaje się na modlitwę wymagającą długiej uwagi i skupienia.
• ważne by była ona na tyle wygodna by nas nie rozpraszała i drażniła, z drugiej strony wyrażała nasz szacunek wobec Boga(!).
• Ważne także jest nasze odcięcie się od bodźców rozpraszających naszą uwagę (dźwięków, osób, itp.).
Z czego mogą wynikać nasze problemy z modlitwą?
Najczęstszymi "problemami" z modlitwą są:
• Brak świadomości Bożej obecności (brak wiary)
• Brak podporządkowania się woli Boga (brak ufności)
• Brak systematyczności (brak miłości wobec Boga)
• Rozproszenia (brak skupienia)
• Trwanie w grzechu ciężkim (brak nadziei)
czwartek, 25 lipca 2019
Śmierć -dar nowego życia
Czym jest śmierć? Czym jest Zmartwychwstanie? Co się dzieje z nami po śmierci? I czy jest tak naprawdę jakieś inne życie po śmierci? Takie i podobne pytania nasuwają się nie raz każdemu człowiekowi. Człowiek bardzo często boi się śmierci, boi się tego co z nim będzie dalej. W swoim artykule pragnę poruszyć temat w trzech dziedzinach śmierci: fizycznej, czyli zakończenia wędrówki ziemskiej, śmierci duchowej oraz śmierci "starego człowieka", czyli obumieranie w nas tego, co egoistyczne, przeciwne Bogu, zmysłowe i cielesne, co prowadzi do narodzin "nowego człowieka". Postaram się też dać kilka wskazówek dotyczących przeżywania żałoby po śmierci fizycznej, wyjaśnię czym jest i ja czym polega.
Może na początek zacznę od zagadnienia ,, śmierci starego człowieka” o co w tym chodzi, bo zapewne wielu z nas może tego nie rozumieć.
Podobnie rzecz ma się z ziarnem pszenicy; jeśli nie obumrze, nie wyda plonu ( Jan 12, 24). Tak też jest z człowiekiem. Nasza śmierć ,po której ma nastąpić nowe życie jest symboliczna, ale ma przynieść realną, widoczną zmianę. Zmianę, na którą sami decydujemy się z miłości do Boga; żeby Jego duch mógł w nas zamieszkać i prowadzić, żebyśmy my mogli żyć bardziej duchowo niż cieleśnie, bo w duchu mamy poznanie serca Boga; tam się z Nim komunikujemy, tam poznajemy prawdę, tam następuje ta pierwsza zmiana.
Jak skutecznie ,,umrzeć”, by narodzić się na nowo?
Po pierwsze – najpierw jest pragnienie i decyzja człowieka, że chce narodzić się na nowo czyli żyć już tylko z Bogiem w sercu i Jemu się poddać.
Po drugie- należy przyjąć na siebie śmierć,każdy z nas może umrzeć dla grzechu i „wynurzyć się” do nowego życia z Bogiem. A co umiera? Nasze ego. Bo ono oddzieliło nas od Boga, od bezpośredniej relacji z Nim. Jezus ją dla każdego z nas odzyskał i każdy z nas może ją „odebrać” ale odbiór następuje przez jednoczesną śmierć i nowonarodzenie.
Dlaczego nazywa się to śmierć?
Śmierć jest symbolem końca, straty – i śmierć, pogrzebanie lub ukrzyżowanie SIEBIE właśnie tym jest; decydujesz się żyć tym, do czego zostałeś przeznaczony: miłością. To jednak wymaga pozbywania się swojego ego; możesz podejmować takie wysiłki, ale uwierz mi: lepiej zostawić tę ciężką robotę Duchowi Św.; On każdego z nas zna najlepiej, wie jak z nami i w nas pracować, żebyśmy mieli z tego umierania same korzyści. To miejscami boli – bo pozbywanie się swojego ego boli! Ale nie bójmy się – dostaniemy znieczulenie.
Jak taka śmierć wygląda w praktyce?
Jest to przede wszystkim wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa; zanim wypowiesz słowa, Twoje serce musi w to uwierzyć – nie traktuj tego jako zaklęcia. ,,Uwierzenie w sercu” a następnie „wyznanie ustami” że Jezus jest Panem, przyjęcie zbawienia z łaski to bezceremonialnie najważniejsza decyzja w życiu człowieka.
Śmierć – czy to konieczne?
Tak. Bo bez końca nie ma początku. Jeśli chcesz zacząć nowe życie, musisz porzucić stare. Powiem więcej: wielu chrześcijan jest nieszczęśliwych i nie wydają dobrego owocu, bo nigdy nie zmienili swojej tożsamości, jedynie swoje uczynki, a człowiek nie potrzebuje zmieniać swojego życia, tylko swoją tożsamość, tak, żeby powiedzieć „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. (Galacjan 2:20)
Teraz napiszę troszkę o śmierci duchowej, spowodowanej przez ludzki grzech. Jak jej uniknąć i jak się przed nią ustrzec.
Śmierć jest następstwem grzechu Adama, ale w wielu wypadkach także wynikiem grzechu konkretnego człowieka.
Śmierć "przeszła na wszystkich ludzi, wszyscy zgrzeszyli... " (Rz 5,12)
Co oznaczają te słowa i jak je rozumieć?
Śmierć ciała nie stanowi jedynego następstwa upadku Adama i Ewy. Również śmierć duchowa ma swoje źródło w ich grzechu. Duchowa śmierć nie polega na rozpadzie duszy, gdyż ta, jako nieśmiertelna, nie podlega zniszczeniu. Śmierć duchowa to zamieranie miłości, dobroci, to zanik życia Bożego, czyli łaski uświęcającej w człowieku.Za tę drugą formę śmierci ponosi odpowiedzialność zarówno Adam jak też i każdy grzeszący świadomie i dobrowolnie człowiek. Zabicie w sobie miłości to śmierć duchowa, czyli grzech śmiertelny. Św. Jan stwierdza: Kto „nie miłuje, trwa w śmierci” (1 J 3,14). Jeśli człowiek czyni jakieś wielkie zło, jednak jego wewnętrzne zaangażowanie się w jego popełnianie nie jest całkowicie świadome ani dobrowolne, albo też dopuszcza się świadomie i dobrowolnie niewielkiego zła, wówczas nie popada w duchową śmierć. Św. Jan uczy: „Każde bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5,17).
Skoro jesteśmy martwi z powodu grzechu, nie potrafimy zaufać Bogu czy jego Słowu..
Grzech prowadzi do śmierci. Jedynym sposobem uniknięcia jej jest zaufanie Jezusowi w kwestii swojego zbawienia (ratunku od grzechów), będąc poprowadzonym przez Ducha Świętego. Wiara w Chrystusa prowadzi do życia duchowego, a ostatecznie do życia wiecznego.
A teraz powiem trochę więcej o śmierci fizycznej, czyli zakończeniu ziemskiej wędrówki.
Przed tą śmiercią nikt nie ucieknie, ani się nie ukryje. Ona po przychodzi na każdego człowieka. Jest nie spodziewana. Jak się do niej przygotować? I co po niej następuje?
Wobec śmierci wszyscy są równi. W takim samym stopniu dotyka ona i księcia, i żebraka. Czasem niespodzianie, nie zważając na majątek czy stanowisko, zalety czy wady. Śmierć to także wielka tajemnica. Każdy człowiek podchodzi do jej drzwi, samotnie przez nie przechodzi — i co dalej?. Czym jest śmierć?
Bóg stworzył nas z dwóch części, z dwóch elementów — ciała i duszy. Ciało jest tą częścią, którą można zobaczyć i dotknąć. Ta właśnie część człowieka spożywa pokarm, rośnie, obciera sobie kolana, ta część zapada na choroby, ulega wypadkom i w końcu przestaje funkcjonować. Gdy umieramy, dusza — ta część człowieka, która żyje wiecznie — opuszcza ciało.
My, ludzie, jesteśmy jedynymi stworzeniami, które są świadome, że w pewnym momencie rozstaną się ze swym ciałem. To jedna ze zdolności — a także jeden z darów — jakie odróżniają nas od zwierząt na ziemi. Pies nie wie, że jego psie dni są policzone. Wiewiórka nie rozumie, że ma przed sobą tylko kilka letnich sezonów na zbieranie orzechów i tylko kilka zim, by je zjeść. Motyl, źdźbło trawy czy mikroskopijna bakteria nie zdają sobie sprawy, że dziś żyją, a jutro zginą.
Tylko my możemy się martwić, że jesteśmy śmiertelni.
Tylko my pytamy, dlaczego musimy umrzeć. Tylko my zastanawiamy się, co stanie się później. Jesteśmy jedynymi istotami, które są zdolne nadać myślom kształt słów: dokąd odeszła moja ukochana? Dokąd ja kiedyś odejdę?
Twoim następnym miejscem pobytu może być:
— Niebo. Życie wieczne z Bogiem oraz ze wszystkimi niebiańskimi duszami i aniołami. Niebo jest miejscem najwyższego i ostatecznego szczęścia. Jest przedmiotem najgłębszej tęsknoty ludzkich serc.
— Piekło. Miejsce ostatecznego i definitywnego samowykluczenia ze wspólnoty z Bogiem oraz duszami i aniołami w niebie. Jest dla tych, którzy — dokonując wolnego wyboru — odrzucili wiarę i możliwość odejścia od życia w grzechu, nawet do końca swego życia na ziemi.
— Czyściec. Jest to miejsce ostatecznego oczyszczenia się przed wejściem do nieba. Jest dla tych, którzy zmarli w przyjaźni z Bogiem, lecz nie byli całkiem oczyszczeni. Jest to ostateczne pozbycie się ludzkich niedoskonałości przed dostąpieniem niebiańskiej radości. Duszom w czyśćcu można pomóc modlitwą, dobrymi uczynkami, odpustami, a szczególnie ofiarą Mszy św.
Niebo i piekło są ostatecznymi i wiekuistymi miejscami przeznaczenia. Nie ma od nich odwrotu. Czyściec jest miejscem przejściowym, gwarantującym, że dalej czeka już tylko niebo.
W śmierci Bóg powołuje człowieka do siebie. Dlatego chrześcijanin może przeżywać wobec śmierci pragnienie podobne do pragnienia św. Pawła: „Pragnę odejść, a być z Chrystusem" (Flp 1,23)
Śmierć jest końcem ziemskiej pielgrzymki człowieka, czasu łaski i miłosierdzia, jaki Bóg ofiaruje człowiekowi, by realizował swoje ziemskie życie według zamysłu Bożego i by decydował o swoim ostatecznym przeznaczeniu. Gdy zakończy się "jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota" (Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 48), nie wrócimy już do kolejnego życia ziemskiego. "Postanowione ludziom raz umrzeć" (Hbr 9,27). Po śmierci nie ma "reinkarnacji".
W dzisiejszych czasach wielu chrześcijan zaczyna interesować się teorią reinkarnacji. Wierzą, że w chwili śmierci nie odejdą ostatecznie do Boga, lecz, że będą rodzić się wciąż na nowo, dopóki ich duch nie oczyści się całkowicie i nie dojrzeje do osiągnięcia nieba - do nirwany. Nirwana, która jest celem reinkarnacji, jest uwolnieniem się z więzów cielesności i zatopieniem jaźni w jakiejś bliżej nieokreślonej jaźni wszechświata. Stoi więc w sprzeczności z osobowym i dialogicznym wymiarem odkupienia w chrześcijaństwie. Teoria reinkarnacji wywodzi się z buddyzmu i hinduizmu, a więc nurtu kulturowego, obcego naszemu zachodniemu, jednak czyni dziś wiele zamieszania. KKK jasno stwierdza: Po śmierci nie ma reinkarnacji (nr 1013). A autor listu do Hebrajczyków pisze: postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd (Hbr 9, 27).
Umiera się w wyniku choroby lub wypadku, ale ostatecznie umiera się wówczas, gdy zaakceptuje się śmierć. Jest to tajemnica wyrażenia zgody, ostatni akt wolności człowieka, który odpowiada na wezwanie Boga i wyrusza na spotkanie z Nim. Niektórzy ludzie, odrzucając śmierć, przedłużają niekończącą się agonię, bo nie są gotowi, boją się tego spotkania. Przygotowanie się na śmierć jest ściśle związane z przygotowaniem naszej wolności, naszej duszy na spotkanie z Bogiem. Nie możemy podchodzić do śmierci jak do wydarzenia zaprogramowanego, nieuniknionego, wywołanego jakąś chorobą, którą wszyscy faktycznie lub co najmniej potencjalnie nosimy w sobie. Śmierć jest chwilą, którą wybrał Bóg, aby powiedzieć nam: „Chodź”, w której my odpowiadamy Mu: „Idę, Panie”. Umierając nie zabierzemy ze sobą do grobu, niczego, zgodnie ze słowami Hioba: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę” (Hi 1, 21). Toteż nie warto nic gromadzić. Bowiem nie jesteśmy istotami, które odchodzą w niebyt, tracą wszelkie znaczenie, ulegając zniszczeniu i zatraceniu. My odchodzimy do Boga. „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (1 J 4, 16), a „miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 8). W Nim nic już nie ulega zatraceniu, nawet to, co zostaje nam zabrane, nawet to, czego w sposób nieunikniony pozbawia nas życie. Biblia nie mówi wiele o śmierci, nie podaje żadnych szczegółów dotyczących życia pozagrobowego, ale mówi wyraźnie o dalszym istnieniu życia po doczesnej śmierci, jako o czymś samo przez się zrozumiałym. Po prostu stwierdza fakt dalszego istnienia.
Po śmierci kogoś bliskiego odczuwamy smutek, ból i tęsknotę, ale jak dobrze i po katolicku przeżyć czas żałoby??
Żałoba jest nam po prostu potrzebna, jest etapem w życiu człowieka, tak jak wszystkie inne wydarzenia. To czas nie tylko szczególnych emocji, ale także czas porządkowania różnych spraw. Żałoba pojawia się wtedy, gdy człowiek uświadamia sobie, że zanika więź z osobą, z którą dotąd był głęboko związany uczuciowo. Bez więzi nie byłoby żałoby, zawsze opłakujemy tych, którzy byli nam bliscy. Mówiąc jeszcze inaczej, jest to cena, jaką płacimy za miłość. Podjęcie wysiłku, jakim jest zmierzenie się z bólem i cierpieniem, które niesie za sobą żałoba, jest niezbędne, by doprowadzić go do końca. Istnieje zwyczaj, że po śmierci rodziców, współmałżonka oraz dzieci, na znak żałoby należy przez cały rok ubierać czarny strój. Jeśli natomiast odejdzie z tego świata ktoś z rodzeństwa, względnie dziadek lub babcia, wtedy przez 6 tygodni uzewnętrzniamy swoją żałobę przez czarny ubiór. Ale w żałobie tak naprawdę nie strój, ale stan ducha i czyny miłosierdzia mają istotne znaczenie. Co to znaczy? Jesteśmy ludźmi wiary m.in. w to, że życie człowieka się nie kończy z momentem śmierci jego ciała. Liczymy na spotkanie z naszym zmarłym w Królestwie Niebieskim, stąd śmierć nie może być dla nas źródłem niepohamowanej żałoby, lecz nadziei wypływającej z wiary. W związku z tym, co jest ważne? Najpierw, gdy nasz bliski jeszcze żyje, trzeba, byśmy postarali się o jego pojednanie z Bogiem, a więc spowiedź św., Komunię św. - wiatyk i sakrament namaszczenia chorych. Nie ma sensu wzywać księdza po śmierci, on jest potrzebny za życia, by mógł udzielić tych sakramentów. Gdy chory umiera pojednany z Bogiem i Kościołem, mamy uzasadnione prawo żyć nadzieją, że wcześniej czy później zostanie on przyjęty do nieba. Wiemy, że mimo odpuszczonych grzechów trzeba jeszcze odpokutować za swoje złe czyny tu na ziemi. Gdy nie dokonało się to za życia, dokona się po śmierci w czyśćcu. Bliscy, zatroskani o swojego zmarłego, mogą skrócić ten czas czyśćcowego oczekiwania na niebo przez modlitwy indywidualne w jego intencji, zamówione Msze św. oraz zdobywanie odpustów, zgodnie z zasadami podanymi przez Kościół. W takim kontekście, można powiedzieć, że żałoba, która uzewnętrznia się w czarnym stroju, ma niewielki sens, nie pomaga ona zmarłemu, lecz służy jedynie do pokazania na zewnątrz naszego smutku i bólu po czyjejś śmierci. Od wierzącego katolika oczekuje się jednak dużo więcej niż tylko zewnętrznego znaku. Jeśli rzeczywiście już przed śmiercią bliskiej osoby zrobiliśmy wszystko, co możliwe w celu jej pojednania z Bogiem i Kościołem, po jej śmierci modlimy się w jej intencji, staramy się zdobyć dla niej odpusty oraz zamawiamy w jej intencji Msze św., to, dodatkowo, możemy ukazać nasz smutek z powodu jej śmierci przez żałobny strój. Jeśli natomiast nic nie zrobiliśmy przed śmiercią, ani nie staramy się po śmierci tejże osoby o skrócenie jej oczekiwania na niebo, to noszenie stroju żałobnego nie ma sensu. W takiej sytuacji czarny strój jest tylko grą pozorów, próbą pokazania innym czegoś, czego nie ma, a więc naszego zatroskania o zmarłego.
Może na początek zacznę od zagadnienia ,, śmierci starego człowieka” o co w tym chodzi, bo zapewne wielu z nas może tego nie rozumieć.
Podobnie rzecz ma się z ziarnem pszenicy; jeśli nie obumrze, nie wyda plonu ( Jan 12, 24). Tak też jest z człowiekiem. Nasza śmierć ,po której ma nastąpić nowe życie jest symboliczna, ale ma przynieść realną, widoczną zmianę. Zmianę, na którą sami decydujemy się z miłości do Boga; żeby Jego duch mógł w nas zamieszkać i prowadzić, żebyśmy my mogli żyć bardziej duchowo niż cieleśnie, bo w duchu mamy poznanie serca Boga; tam się z Nim komunikujemy, tam poznajemy prawdę, tam następuje ta pierwsza zmiana.
Jak skutecznie ,,umrzeć”, by narodzić się na nowo?
Po pierwsze – najpierw jest pragnienie i decyzja człowieka, że chce narodzić się na nowo czyli żyć już tylko z Bogiem w sercu i Jemu się poddać.
Po drugie- należy przyjąć na siebie śmierć,każdy z nas może umrzeć dla grzechu i „wynurzyć się” do nowego życia z Bogiem. A co umiera? Nasze ego. Bo ono oddzieliło nas od Boga, od bezpośredniej relacji z Nim. Jezus ją dla każdego z nas odzyskał i każdy z nas może ją „odebrać” ale odbiór następuje przez jednoczesną śmierć i nowonarodzenie.
Dlaczego nazywa się to śmierć?
Śmierć jest symbolem końca, straty – i śmierć, pogrzebanie lub ukrzyżowanie SIEBIE właśnie tym jest; decydujesz się żyć tym, do czego zostałeś przeznaczony: miłością. To jednak wymaga pozbywania się swojego ego; możesz podejmować takie wysiłki, ale uwierz mi: lepiej zostawić tę ciężką robotę Duchowi Św.; On każdego z nas zna najlepiej, wie jak z nami i w nas pracować, żebyśmy mieli z tego umierania same korzyści. To miejscami boli – bo pozbywanie się swojego ego boli! Ale nie bójmy się – dostaniemy znieczulenie.
Jak taka śmierć wygląda w praktyce?
Jest to przede wszystkim wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa; zanim wypowiesz słowa, Twoje serce musi w to uwierzyć – nie traktuj tego jako zaklęcia. ,,Uwierzenie w sercu” a następnie „wyznanie ustami” że Jezus jest Panem, przyjęcie zbawienia z łaski to bezceremonialnie najważniejsza decyzja w życiu człowieka.
Śmierć – czy to konieczne?
Tak. Bo bez końca nie ma początku. Jeśli chcesz zacząć nowe życie, musisz porzucić stare. Powiem więcej: wielu chrześcijan jest nieszczęśliwych i nie wydają dobrego owocu, bo nigdy nie zmienili swojej tożsamości, jedynie swoje uczynki, a człowiek nie potrzebuje zmieniać swojego życia, tylko swoją tożsamość, tak, żeby powiedzieć „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. (Galacjan 2:20)
Teraz napiszę troszkę o śmierci duchowej, spowodowanej przez ludzki grzech. Jak jej uniknąć i jak się przed nią ustrzec.
Śmierć jest następstwem grzechu Adama, ale w wielu wypadkach także wynikiem grzechu konkretnego człowieka.
Śmierć "przeszła na wszystkich ludzi, wszyscy zgrzeszyli... " (Rz 5,12)
Co oznaczają te słowa i jak je rozumieć?
Śmierć ciała nie stanowi jedynego następstwa upadku Adama i Ewy. Również śmierć duchowa ma swoje źródło w ich grzechu. Duchowa śmierć nie polega na rozpadzie duszy, gdyż ta, jako nieśmiertelna, nie podlega zniszczeniu. Śmierć duchowa to zamieranie miłości, dobroci, to zanik życia Bożego, czyli łaski uświęcającej w człowieku.Za tę drugą formę śmierci ponosi odpowiedzialność zarówno Adam jak też i każdy grzeszący świadomie i dobrowolnie człowiek. Zabicie w sobie miłości to śmierć duchowa, czyli grzech śmiertelny. Św. Jan stwierdza: Kto „nie miłuje, trwa w śmierci” (1 J 3,14). Jeśli człowiek czyni jakieś wielkie zło, jednak jego wewnętrzne zaangażowanie się w jego popełnianie nie jest całkowicie świadome ani dobrowolne, albo też dopuszcza się świadomie i dobrowolnie niewielkiego zła, wówczas nie popada w duchową śmierć. Św. Jan uczy: „Każde bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5,17).
Skoro jesteśmy martwi z powodu grzechu, nie potrafimy zaufać Bogu czy jego Słowu..
Grzech prowadzi do śmierci. Jedynym sposobem uniknięcia jej jest zaufanie Jezusowi w kwestii swojego zbawienia (ratunku od grzechów), będąc poprowadzonym przez Ducha Świętego. Wiara w Chrystusa prowadzi do życia duchowego, a ostatecznie do życia wiecznego.
A teraz powiem trochę więcej o śmierci fizycznej, czyli zakończeniu ziemskiej wędrówki.
Przed tą śmiercią nikt nie ucieknie, ani się nie ukryje. Ona po przychodzi na każdego człowieka. Jest nie spodziewana. Jak się do niej przygotować? I co po niej następuje?
Wobec śmierci wszyscy są równi. W takim samym stopniu dotyka ona i księcia, i żebraka. Czasem niespodzianie, nie zważając na majątek czy stanowisko, zalety czy wady. Śmierć to także wielka tajemnica. Każdy człowiek podchodzi do jej drzwi, samotnie przez nie przechodzi — i co dalej?. Czym jest śmierć?
Bóg stworzył nas z dwóch części, z dwóch elementów — ciała i duszy. Ciało jest tą częścią, którą można zobaczyć i dotknąć. Ta właśnie część człowieka spożywa pokarm, rośnie, obciera sobie kolana, ta część zapada na choroby, ulega wypadkom i w końcu przestaje funkcjonować. Gdy umieramy, dusza — ta część człowieka, która żyje wiecznie — opuszcza ciało.
My, ludzie, jesteśmy jedynymi stworzeniami, które są świadome, że w pewnym momencie rozstaną się ze swym ciałem. To jedna ze zdolności — a także jeden z darów — jakie odróżniają nas od zwierząt na ziemi. Pies nie wie, że jego psie dni są policzone. Wiewiórka nie rozumie, że ma przed sobą tylko kilka letnich sezonów na zbieranie orzechów i tylko kilka zim, by je zjeść. Motyl, źdźbło trawy czy mikroskopijna bakteria nie zdają sobie sprawy, że dziś żyją, a jutro zginą.
Tylko my możemy się martwić, że jesteśmy śmiertelni.
Tylko my pytamy, dlaczego musimy umrzeć. Tylko my zastanawiamy się, co stanie się później. Jesteśmy jedynymi istotami, które są zdolne nadać myślom kształt słów: dokąd odeszła moja ukochana? Dokąd ja kiedyś odejdę?
Twoim następnym miejscem pobytu może być:
— Niebo. Życie wieczne z Bogiem oraz ze wszystkimi niebiańskimi duszami i aniołami. Niebo jest miejscem najwyższego i ostatecznego szczęścia. Jest przedmiotem najgłębszej tęsknoty ludzkich serc.
— Piekło. Miejsce ostatecznego i definitywnego samowykluczenia ze wspólnoty z Bogiem oraz duszami i aniołami w niebie. Jest dla tych, którzy — dokonując wolnego wyboru — odrzucili wiarę i możliwość odejścia od życia w grzechu, nawet do końca swego życia na ziemi.
— Czyściec. Jest to miejsce ostatecznego oczyszczenia się przed wejściem do nieba. Jest dla tych, którzy zmarli w przyjaźni z Bogiem, lecz nie byli całkiem oczyszczeni. Jest to ostateczne pozbycie się ludzkich niedoskonałości przed dostąpieniem niebiańskiej radości. Duszom w czyśćcu można pomóc modlitwą, dobrymi uczynkami, odpustami, a szczególnie ofiarą Mszy św.
Niebo i piekło są ostatecznymi i wiekuistymi miejscami przeznaczenia. Nie ma od nich odwrotu. Czyściec jest miejscem przejściowym, gwarantującym, że dalej czeka już tylko niebo.
W śmierci Bóg powołuje człowieka do siebie. Dlatego chrześcijanin może przeżywać wobec śmierci pragnienie podobne do pragnienia św. Pawła: „Pragnę odejść, a być z Chrystusem" (Flp 1,23)
Śmierć jest końcem ziemskiej pielgrzymki człowieka, czasu łaski i miłosierdzia, jaki Bóg ofiaruje człowiekowi, by realizował swoje ziemskie życie według zamysłu Bożego i by decydował o swoim ostatecznym przeznaczeniu. Gdy zakończy się "jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota" (Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 48), nie wrócimy już do kolejnego życia ziemskiego. "Postanowione ludziom raz umrzeć" (Hbr 9,27). Po śmierci nie ma "reinkarnacji".
W dzisiejszych czasach wielu chrześcijan zaczyna interesować się teorią reinkarnacji. Wierzą, że w chwili śmierci nie odejdą ostatecznie do Boga, lecz, że będą rodzić się wciąż na nowo, dopóki ich duch nie oczyści się całkowicie i nie dojrzeje do osiągnięcia nieba - do nirwany. Nirwana, która jest celem reinkarnacji, jest uwolnieniem się z więzów cielesności i zatopieniem jaźni w jakiejś bliżej nieokreślonej jaźni wszechświata. Stoi więc w sprzeczności z osobowym i dialogicznym wymiarem odkupienia w chrześcijaństwie. Teoria reinkarnacji wywodzi się z buddyzmu i hinduizmu, a więc nurtu kulturowego, obcego naszemu zachodniemu, jednak czyni dziś wiele zamieszania. KKK jasno stwierdza: Po śmierci nie ma reinkarnacji (nr 1013). A autor listu do Hebrajczyków pisze: postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd (Hbr 9, 27).
Umiera się w wyniku choroby lub wypadku, ale ostatecznie umiera się wówczas, gdy zaakceptuje się śmierć. Jest to tajemnica wyrażenia zgody, ostatni akt wolności człowieka, który odpowiada na wezwanie Boga i wyrusza na spotkanie z Nim. Niektórzy ludzie, odrzucając śmierć, przedłużają niekończącą się agonię, bo nie są gotowi, boją się tego spotkania. Przygotowanie się na śmierć jest ściśle związane z przygotowaniem naszej wolności, naszej duszy na spotkanie z Bogiem. Nie możemy podchodzić do śmierci jak do wydarzenia zaprogramowanego, nieuniknionego, wywołanego jakąś chorobą, którą wszyscy faktycznie lub co najmniej potencjalnie nosimy w sobie. Śmierć jest chwilą, którą wybrał Bóg, aby powiedzieć nam: „Chodź”, w której my odpowiadamy Mu: „Idę, Panie”. Umierając nie zabierzemy ze sobą do grobu, niczego, zgodnie ze słowami Hioba: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę” (Hi 1, 21). Toteż nie warto nic gromadzić. Bowiem nie jesteśmy istotami, które odchodzą w niebyt, tracą wszelkie znaczenie, ulegając zniszczeniu i zatraceniu. My odchodzimy do Boga. „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (1 J 4, 16), a „miłość nigdy nie ustaje” (1 Kor 13, 8). W Nim nic już nie ulega zatraceniu, nawet to, co zostaje nam zabrane, nawet to, czego w sposób nieunikniony pozbawia nas życie. Biblia nie mówi wiele o śmierci, nie podaje żadnych szczegółów dotyczących życia pozagrobowego, ale mówi wyraźnie o dalszym istnieniu życia po doczesnej śmierci, jako o czymś samo przez się zrozumiałym. Po prostu stwierdza fakt dalszego istnienia.
Po śmierci kogoś bliskiego odczuwamy smutek, ból i tęsknotę, ale jak dobrze i po katolicku przeżyć czas żałoby??
Żałoba jest nam po prostu potrzebna, jest etapem w życiu człowieka, tak jak wszystkie inne wydarzenia. To czas nie tylko szczególnych emocji, ale także czas porządkowania różnych spraw. Żałoba pojawia się wtedy, gdy człowiek uświadamia sobie, że zanika więź z osobą, z którą dotąd był głęboko związany uczuciowo. Bez więzi nie byłoby żałoby, zawsze opłakujemy tych, którzy byli nam bliscy. Mówiąc jeszcze inaczej, jest to cena, jaką płacimy za miłość. Podjęcie wysiłku, jakim jest zmierzenie się z bólem i cierpieniem, które niesie za sobą żałoba, jest niezbędne, by doprowadzić go do końca. Istnieje zwyczaj, że po śmierci rodziców, współmałżonka oraz dzieci, na znak żałoby należy przez cały rok ubierać czarny strój. Jeśli natomiast odejdzie z tego świata ktoś z rodzeństwa, względnie dziadek lub babcia, wtedy przez 6 tygodni uzewnętrzniamy swoją żałobę przez czarny ubiór. Ale w żałobie tak naprawdę nie strój, ale stan ducha i czyny miłosierdzia mają istotne znaczenie. Co to znaczy? Jesteśmy ludźmi wiary m.in. w to, że życie człowieka się nie kończy z momentem śmierci jego ciała. Liczymy na spotkanie z naszym zmarłym w Królestwie Niebieskim, stąd śmierć nie może być dla nas źródłem niepohamowanej żałoby, lecz nadziei wypływającej z wiary. W związku z tym, co jest ważne? Najpierw, gdy nasz bliski jeszcze żyje, trzeba, byśmy postarali się o jego pojednanie z Bogiem, a więc spowiedź św., Komunię św. - wiatyk i sakrament namaszczenia chorych. Nie ma sensu wzywać księdza po śmierci, on jest potrzebny za życia, by mógł udzielić tych sakramentów. Gdy chory umiera pojednany z Bogiem i Kościołem, mamy uzasadnione prawo żyć nadzieją, że wcześniej czy później zostanie on przyjęty do nieba. Wiemy, że mimo odpuszczonych grzechów trzeba jeszcze odpokutować za swoje złe czyny tu na ziemi. Gdy nie dokonało się to za życia, dokona się po śmierci w czyśćcu. Bliscy, zatroskani o swojego zmarłego, mogą skrócić ten czas czyśćcowego oczekiwania na niebo przez modlitwy indywidualne w jego intencji, zamówione Msze św. oraz zdobywanie odpustów, zgodnie z zasadami podanymi przez Kościół. W takim kontekście, można powiedzieć, że żałoba, która uzewnętrznia się w czarnym stroju, ma niewielki sens, nie pomaga ona zmarłemu, lecz służy jedynie do pokazania na zewnątrz naszego smutku i bólu po czyjejś śmierci. Od wierzącego katolika oczekuje się jednak dużo więcej niż tylko zewnętrznego znaku. Jeśli rzeczywiście już przed śmiercią bliskiej osoby zrobiliśmy wszystko, co możliwe w celu jej pojednania z Bogiem i Kościołem, po jej śmierci modlimy się w jej intencji, staramy się zdobyć dla niej odpusty oraz zamawiamy w jej intencji Msze św., to, dodatkowo, możemy ukazać nasz smutek z powodu jej śmierci przez żałobny strój. Jeśli natomiast nic nie zrobiliśmy przed śmiercią, ani nie staramy się po śmierci tejże osoby o skrócenie jej oczekiwania na niebo, to noszenie stroju żałobnego nie ma sensu. W takiej sytuacji czarny strój jest tylko grą pozorów, próbą pokazania innym czegoś, czego nie ma, a więc naszego zatroskania o zmarłego.
sobota, 29 czerwca 2019
Modlitwa ,, Ojcze Nasz” modlitwą 7próśb
Często wypowiadamy słowa tej modlitwy, ale czy tak naprawdę znamy jej znaczenie? Czy rozumiemy co mówimy? Czy może dość często powtarzamy te słowa nie wiedząc dobrze i nie rozumiejąc tego co wypowiadamy?
Dziś postaram się Wam przybliżyć i troszkę wyjaśnić słowa tej najbardziej znanej modlitwy.
Modlitwy tej nauczył nas sam Jezus Chrystus kiedy Apostołowie prosili: Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów. On rzekł do nich: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawinił; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie.
Tak więc modlitwa ta jest najstarszą modlitwą Kościoła i nie wymyśloną i ułożoną przez człowieka współczesnego a przez samego Boga. Nazywamy ją „Modlitwą Pańską”. Jest „streszczeniem całej Ewangelii”, „modlitwą podstawową”, „najdoskonalszą z modlitw”. „Znajduje się w centrum Pisma Świętego”, „jest modlitwą Kościoła” – przypomina katechizm (KKK). „Jezus nie pozostawia nam jednak jakiejś formuły do mechanicznego powtarzania”. W jej słowach ukryta jest moc Ducha Świętego, który prowadzi nas do Ojca i uczy modlitwy.
Postaramy się teraz troszkę zagłębić w słowa tej pięknej modlitwy i zrozumieć to co wypowiadamy.
Sposób, w jaki ludzie zwracają się do siebie nawzajem, pokazuje, czy coś ich łączy, czy raczej dzieli, czy to oficjalna, drętwa mowa, czy rozmowa bliskich sobie osób. Podobnie z modlitwą. Tak jak się modlisz, tak wierzysz. Modlitwa pokazuje prawdę o jakości mojej więzi z Bogiem. Jeśli zwracam się do kogoś, kogo kocham, to wypowiadając jego imię, patrzę mu w oczy, natężam uwagę, bo chcę w tym momencie naprawdę z nim być. Odnieśmy tę uwagę do modlitwy. Nie mogę Bogu popatrzeć w oczy, ale mogę wzbudzić akt wiary, że On, mój Bóg, patrzy na mnie. Nie modlę się do ściany, ale do żywej Osoby, nie recytuję wiersza, mówię do KOGOŚ. ,,Ojcze Nasz” jest modlitwą wspólnotową, gdyż Pan uczył nas mówić Ojcze nasz, a nie Ojcze mój. Jest dziedzictwem wszystkich chrześcijan i występuje we wszystkich tradycjach liturgicznych. Ta modlitwa ma być zanoszona w jednym Duchu za całe Ciało Kościoła. Pan Jezus uczy nas jak zwracać się do Boga, jak prosić o to, czego możemy słusznie pragnąć, a nawet w jakiej kolejności należy tego pragnąć.
„Ojcze!” – pierwsze słowo Modlitwy Pańskiej jest zwróceniem się do Boga. Warto się zatrzymać na moment, aby to słowo wybrzmiało. Taka pauza pomoże skupić myśli. Do kogo mówię, w czyjej obecności staję, co to znaczy, że mogę do Boga zwracać się w ten sposób. Jeśli zabraknie tego momentu skupienia, postawienia siebie w Bożej obecności, to najprawdopodobniej cała modlitwa będzie odklepaniem pacierza. „Ojcze!”. „Ile łaski w pierwszym słowie!” – zachwyca się św. Ambroży. Anna Kamieńska pisze: „w tym słowie jest wszystko”. Jeden z biblistów zauważa „W tym jednym słowie mieści się cała historia zbawienia”.
A jednak to słowo jest obciążone ludzkim doświadczeniem, niestety, nie zawsze pozytywnym. „Dla dzisiejszego człowieka ta wielka pociecha płynąca ze słowa »Ojciec« nie zawsze jest odczuwalna, ponieważ często albo brak mu doświadczenia ojca, albo z winy ojców bywa ono przyciemnione” (Benedykt XVI). Co w takiej sytuacji? Katechizm mówi, że trzeba „pokornie oczyścić nasze serca z niektórych fałszywych wyobrażeń (…) ojca lub matki, które wpływają na naszą relację do Boga. Bóg, nasz Ojciec, przekracza kategorie świata stworzonego. Odnosić nasze idee w tej dziedzinie do Niego lub przeciw Niemu byłoby tworzeniem bożków po to, by je czcić lub burzyć” (KKK 2779). Takie oczyszczanie obrazu Boga jest długim procesem dojrzewania wiary. Właściwie trwa on przez całe życie.
Kiedy za Jezusem mówię do Boga „Ojcze!”, uznaję, że chcę być dzieckiem Boga na wzór Chrystusa. Kiedy mówię do Boga „Ojcze!”, uznaję swoją zależność od Boga. W tym słowie mieści się zarazem pokora człowieka, jak i świadomość godności. To słowo zobowiązuje: nie chcę przynieść Ojcu wstydu, nie chcę szukać szczęścia wbrew Niemu, chcę być podobny do Niego. Bóg jest Ojcem naszym, Ojcem wszystkich ludzi, żyjących na różnych kontynentach, w różnych krajach, należących do różnych ras, kultur i religii. Wszyscy są Jego stworzeniami, bo to On świadomie stworzył duchową osobowość każdego człowieka. To On stworzył jego duchowe, rozumne, wolne i nieśmiertelne „ja”, czyli nieśmiertelną rozumną i duchową duszę. Bóg jest „naszym” Ojcem także dlatego, że – w przeciwieństwie do niektórych ziemskich ojców – kocha nas nieustannie, świadomie, niezmiennie. Zawsze się o nas troszczy, opiekuje się nami. Każdego, kto się temu nie sprzeciwia, chce prowadzić swoimi ojcowskimi rękami, trzymać w swoich Boskich ramionach. Tymi Jego wyciągniętymi do nas rękami jest Jego Syn, Jezus Chrystus i zsyłany nam Duch Święty. Tymi dwoma „Ramionami” Ojciec pragnie trzymać każdego z nas przy swoim Boskim Sercu. Jeśli ktoś odrzuca te dwa Boskie Ramiona, Jezusa i Ducha Świętego, ten nie rozumie do końca, co znaczy, że Bóg jest Ojcem naszym; ten nie rozumie, że wszyscy ludzie są jego braćmi i siostrami. Dla człowieka, który odrzuca Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego, Bóg jest daleki i ludzie stają się obcy.
Ciągle potrzebujemy przypominania nam przez Ducha Świętego, kim jest Bóg i kim powinni dla nas być ludzie. Duch Święty rozbudza w nas przekonanie, że Bóg jest najbliższą nam Istotą, a ludzie są braćmi i siostrami, stworzonymi przez Niego. To ważne przypomnienie. Dla wielu bowiem Bóg wydaje się tak daleki, że nawet o Nim nigdy nie pomyślą. Wielu nie traktuje ludzi jak braci i siostry, jak dzieci jednego Boga, naszego Ojca. Ci, którzy przez Niego zostali stworzeni, często odnoszą się do siebie jak nieprzyjaciele. Pobudza ich do tego rozpalona przez szatana nienawiść. Nie potrafią lub nie chcą dostrzec braci i sióstr poza swoją najbliższą rodziną, a często nawet w niej nie ma braterskich odniesień.
Bez działania Ducha Świętego nie ma w nas głębokiego przekonania, że naszymi braćmi i siostrami są ludzie innych narodowości, ras, plemion. Bez Jego światła trudno dostrzec braci i siostry w wyznawcach różnych religii. Wojny, niesprawiedliwość, nienawiść, egoizm, wzajemne wykorzystywanie się to wynik zapomnienia o tym, że wszyscy zostaliśmy stworzeni przez tego samego Ojca, Ojca naszego. Jeśli ktoś wyrzuca ze swego serca Ducha Świętego, to zachowuje się wobec ludzi jak rozdrażnione i wygłodzone dzikie zwierzę, które poluje, rozszarpuje i pożera. Nie ma bowiem innego Boga jak tylko ten, który jest „Ojcem” „naszym”. W dniu, w którym ludzie z pełnym przekonaniem zawołają do Boga „Ojcze nasz”, ustaną wojny, konflikty zbrojne, niewolnicze wykorzystywanie bliźnich. Duch Święty chętnie pomoże nam szczerze mówić: „Ojcze nasz”, jeśli Go o to poprosimy. „Pełne prawo do mówienia »mój Ojciec« miał tylko Jezus, bo tylko On jest Jednorodzonym Synem, współistotnym Ojcu. My wszyscy musimy mówić »nasz Ojciec«.(Benedykt XVI) To »nasz« jest słowem bardzo zobowiązującym: wymaga od nas włączenia się we wspólnotę innych dzieci Bożych, usunięcia elementów egoistycznych i dzielących nas. Wymaga zaakceptowania innych, otwarcia na nich uszu i serca. Wypowiadając słowo »nasz«, mówimy »tak« żywemu Kościołowi, w którym nasz Pan chciał zgromadzić swą nową rodzinę. Tak więc Ojcze nasz jest modlitwą osobistą, a zarazem z gruntu kościelną. Mówiąc Ojcze nasz, modlimy się naszym własnym sercem, a jednocześnie jednak modlimy się razem ze społecznością całej rodziny Bożej, z żyjącymi i zmarłymi, z ludźmi wszystkich stanów, wszystkich kultur i wszystkich ras. Przekraczamy granice, modlitwa ta tworzy z nas jedną rodzinę”. Małe słowo, ale znaczy wiele. Wypowiadane świadomie, poszerza serce, otwiera na innych, włącza we wspólnotę. Wspólnotowy wymiar Modlitwy Pańskiej ujawnia się najmocniej, kiedy modlimy się nią podczas Eucharystii.
Ojciec nasz jest Ojcem mieszkającym w niebie. Tam też przewidział mieszkanie dla każdego stworzonego przez siebie człowieka. Nie stworzył ludzi po to, by zapełniać piekło, lecz – niebo. Jezus umarł na krzyżu i zmartwychwstał, abyśmy mogli na wieki żyć w domu Ojca. Tam sam powrócił po dokonaniu dzieła naszego Odkupienia. Powrócił do Ojca, aby przygotować dla nas miejsce, jak to powiedział swoim uczniom: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem (J 14,2-3). Po powrocie do Ojca Jezus Chrystus posłał nam Ducha Świętego, aby swoją Boską mocą pomógł nam dojść tam, gdzie będziemy na zawsze szczęśliwi. Któryś jest w niebie „To biblijne wyrażenie nie oznacza miejsca (»przestrzeni«), lecz sposób istnienia; nie oddalenie Boga, ale Jego majestat” – wyjaśnia katechizm (KKK 2794). Bóg jest ponad światem. Choć doświadczamy często Jego bliskości, to pozostaje On zawsze Bogiem ukrytym. „Któryś jest w niebie” – te słowa przypominają o dystansie między Stwórcą i stworzeniem. Bóg jest święty, czyli inny niż wszystko, co „ziemskie”, „swojskie”, „dobrze znane”. Rzadko mówi się dziś o bojaźni Bożej. A szkoda, bo ta postawa powinna towarzyszyć człowiekowi, który staje przed Bogiem. Nie chodzi wcale o paraliżujący lęk, ale o głęboki szacunek, synowski respekt dla Boga. Nie mogę z Boga uczynić kumpla, którego poklepuję po plecach. Kto zbliża się do Najwyższego, zdejmuje z nóg sandały.
Każdemu z nas Bóg powierzył jakąś grupę osób, którym powinniśmy w szczególny sposób pomóc dojść do zbawienia. Dla księdza może to być parafia, dla biskupa – diecezja. Dla osób świeckich tą grupą jest przede wszystkim rodzina, krewni, znajomi, dzieci. Tym, których Bóg oddał w nasze ręce, mamy pomóc dojść do Ojca. On czeka na nich z otwartymi ramionami. Tą pomocą ma być nasza modlitwa, przykład, przekazywane im słowo Boże. Do grona oddanych naszej opiece osób, którym powinniśmy pomagać w dojściu do domu Ojca, zaliczają się także ludzie, których osobiście nie znamy. Może żyją oni gdzieś daleko od nas, na innym kontynencie. Im także możemy pomagać w zbawieniu przez modlitwę, post i cierpliwe znoszenie różnych przykrości życiowych.
Ojcowie Kościoła zwracali uwagę, że „niebem”, w którym przebywa Bóg, są ludzie święci. „Niebo to samo dobro, sama prawda i miłość. Tam, gdzie dobry człowiek, dobre dziecko, dobry czyn – tam otwiera się na chwilę niebo. Bóg jest w tym niebie” (Anna Kamieńska).
KKK2796 Gdy Kościół modli się "Ojcze nasz, któryś jest w niebie", wówczas wyznaje, że jesteśmy Ludem Bożym już przebywającym "na wyżynach niebieskich - w Chrystusie Jezusie" (Ef 2, 6), "ukrytym z Chrystusem w Bogu" (Kol 3, 3), a jednocześnie "wzdychamy, pragnąc przyodziać się w nasz niebieski przybytek" (2 Kor 5, 2)
ŚWIĘĆ SIĘ IMIĘ TWOJE
Wymienienie czyjegoś imieniap powoduje, że przypomina się nam osoba o takim imieniu. Gdy słyszymy imiona znanych nam ludzi, myślimy o nich. Kiedy mówimy Maryja, św. Franciszek, św. Jan, wówczas nasza uwaga koncentruje się na tych świętych. Gdy mówimy o swojej matce lub ojcu, to zwykle nie używamy ich imion. Wystarczy, że ktoś powie: „mój ojciec, moja matka” lub „twój ojciec, twoja matka”, a wiemy, o kogo chodzi. Podobnie jest z Bogiem. Wystarczy, że powiemy: „Ojcze nasz”, a przypomni się nam Ten, który jest Ojcem bliższym nam niż ojciec ziemski lub ziemska matka.
Jezus nauczył nas mówić do Boga po prostu: Ojcze, Ojcze nasz, któryś jest w niebie. I polecił zaraz po tych słowach dodać: „święć się imię Twoje”. Słowa te mają wyrażać pragnienie, by Bóg – określany jako „nasz Ojciec” – był czczony przez wszystkich ludzi na całym świecie. Mówiąc: „święć się imię Twoje”, wyrażamy nasze pragnienie: bądź wszędzie i przez wszystkich otaczany szacunkiem, miłością. Niech Twoje imię będzie wzywane, aby wyrazić Ci wdzięczność, aby Cię uwielbić, prosić, szukać Twojego przebaczenia. „Święć się imię Twoje” wyraża nasze pragnienie tego, by nikt o Bogu nie mówił z lekceważeniem, ironią, by nie szydził z Niego, nie bluźnił Mu. Powtarzając te słowa wyrażamy życzenie, by imię Boga i On sam nie był zapominany przez tych, których stworzył.
Gdybyśmy po wypowiedzeniu słów: „święć się imię Twoje”, zaczęli nadużywać imienia Bożego, wypowiadać je lekceważąco, bez należnego szacunku, bez pobożności, dziecięcej bojaźni, to dalibyśmy świadectwo o tym, że jesteśmy rozdwojeni lub nieszczerzy. Niby bowiem chcemy, żeby imię Boże uznawano wszędzie za święte, otaczano je chwałą i miłością, a nadużywamy tego imienia, wypowiadamy je bez żadnej potrzeby, lekceważąco. Modląc się słowami tej modlitwy zwracamy się do Boga, który nie tylko nas stworzył, lecz ponadto pragnie nas uwolnić od zła i doprowadzić do wiecznego szczęścia. Katechizm Kościoła wyjaśnia, że to wyrażenie należy rozumieć jako „uznać za świętego, traktować w sposób święty”. Boże imię jest zawsze narażone na profanację. Papież Benedykt XVI pisze: „Imienia Bożego można nadużywać i w ten sposób plamić samego Boga. Imię Boga można przywłaszczyć sobie dla własnych celów i w ten sposób zniekształcać obraz Boga. Im bardziej oddaje się On w nasze ręce, tym łatwiej możemy przytłumić Jego światło (…).
W pierwszej prośbie Modlitwy Pańskiej kryje się paradoks. Prosimy Boga, by sam wziął w swoje ręce sprawę święcenia Jego imienia. Ale przecież jednocześnie „od naszego życia i od naszej modlitwy zależy nierozłącznie to, czy imię Boże będzie święcone wśród narodów” (KKK 2814). Wezwanie: „święć się imię Twoje” to prośba o moją świętość, o to, by w moim życiu realizował się chrzest, w którym uświęcony zostałem po raz pierwszy miłością Ojca, Syna i Ducha Świętego. Kiedy mówię: „święć się imię Twoje”, proszę Boga, by blask Jego świętości był coraz bardziej widoczny we mnie. „Święć się imię Twoje” – jest wyznaniem pierwszeństwa Bożej łaski przed moją zasługą. To uznanie, że Bóg jest pierwszym autorem mojej świętości. Nie swoim światłem mam świecić, ale Bożym światłem. Jak witraż! Moją rolą jest dać się prowadzić, iść drogą wyznaczoną przez Jezusa. Kto za dużo sam kombinuje, ten szuka raczej chwały swojego imienia, nie Boga.
Pierwsza prośba „Ojcze nasz” to nie tylko wezwanie do uświęcenia imienia Boga we mnie samym. To także prośba, by imię Boga było obecne na całym świecie. Jest tu ukryte zobowiązanie do głoszenia imienia Boga, tak aby mogło ono być święte dla wszystkich, wszędzie, zawsze. Pisał przed wiekami Tertulian: „Gdy mówimy: »Święć się imię Twoje«, prosimy, aby było ono uświęcone w nas, którzy jesteśmy w Nim, ale także w innych, na których łaska Boża jeszcze oczekuje, by wypełniać przykazanie, które zobowiązuje nas do modlitwy za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół. Oto dlaczego nie mówimy dokładnie: Święć się imię Twoje »w nas«, ponieważ prosimy, by święciło się ono we wszystkich ludziach”. Uczeń Chrystusa nie koncentruje się tylko na swojej świętości. Ma na głowie cały świat, bo wie, że „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12).
KKK2814 Od naszego życia i od naszej modlitwy zależy nierozłącznie to, czy imię Boże będzie święcone wśród narodów.
PRZYJDŹ KRÓLESTWO TWOJE
Przykry to widok, gdy ktoś nie zdejmie swoich zabłoconych butów i przedzie się w nich po czystych wykładzinach i dywanach mieszkania. Wszędzie zostawi błoto, brud. Coś podobnego stało się w pięknym, harmonijnym i dobrym świecie, który stworzył Bóg. Na jego pięknie zostawił swoje ślady zbuntowany anioł. Przyszedł on do Ewy, aby zabrudzić jej myślenie, pragnienia, oceny moralne. Ona z kolei zaraziła swoim skalanym myśleniem i wartościowaniem Adama. Potem wspólnie ten brud przekazali swojemu potomstwu. Od chwili upadku pierwszych rodziców na pięknym kobiercu stworzenia pojawiło się błoto zła, buntu, zakłamania. Jednak Bóg nie chciał, aby Jego stworzenie zostało całkowicie zalane brudem nieładu, brzydoty, grzechu, buntu. Dlatego posłał swojego Syna, Jezusa Chrystusa, aby wszystkiemu – a zwłaszcza człowiekowi – przywrócił zamierzone pierwotnie piękno i harmonię. Ten przywracany przez Zbawiciela i przez Ducha Świętego ład, porządek, dobro to królestwo Boże. Bóg zaczął swoją łaską pomagać człowiekowi odbudowywać w sobie obraz i podobieństwo Stwórcy, a wokół siebie – harmonię, piękno i ład, który naruszył przez swoje odejście od Pana. Modląc się do Ojca niebieskiego słowami: „Przyjdź królestwo Twoje”, prosimy Go, by z Jego pomocą, z pomocą Syna i Ducha Świętego, stworzenie stało się Jego królestwem: królestwem prawdy, dobra, miłości, ładu, harmonii. Królestwo Boże, o które prosimy Ojca naszego, jest tam, gdzie ludzi zespala prawdziwa miłość braterska. Już samo nazywanie Boga „Ojcem naszym” buduje trochę Jego królestwo, bo przypomina nam o tym, że wszyscy na ziemi jesteśmy braćmi i siostrami. Królestwo Boże umocniłoby się, gdybyśmy w każdej chwili żyli z bliźnimi jak z prawdziwym rodzeństwem. Niestety, napływające ze świata wiadomości o wojnach, napadach, porwaniach, prześladowaniach, zadawaniu sobie wzajemnie cierpienia pokazują, jak mało jest na świecie królestwa Bożego, królestwa pokoju, miłości, serdeczności, czułości. Wszystkie smutne wiadomości powinny nas pobudzać do błagania wszechmogącego i miłosiernego naszego Ojca o pomoc. Słowo „królestwo Boże” pojawia się w Nowym Testamencie 122 razy, z czego 90 razy w wypowiedziach samego Jezusa.. Nie jest to jednak sprawa polityki, doczesnej władzy, militarnej siły, widzialnych granic, sprawnej organizacji. Królestwo niebieskie to wspólnota duchowa tych, którzy uznali panowanie Boga w swojej osobistej historii i w historii świata. Granice królestwa Bożego biegną więc przez serca ludzi. To rzeczywistość wewnętrzna, niewidzialna. Choć z drugiej strony rozpoznawalna poprzez pewne znaki czy widzialne owoce w życiu poszczególnych osób.
Kiedy Jezus mówi, że królestwo Boże jest blisko, wskazuje przede wszystkim na tajemnicę swojej własnej osoby. Jezus swoimi słowami i czynami objawia panowanie Boga. Mocą Bożą przebacza grzechy, wygania złe duchy, uzdrawia chorych, zwiastuje słowo pełne nadziei, a po tragedii krzyża zmartwychwstaje. Do królestwa Bożego wchodzi ten, kto przez wiarę i nawrócenie przyjął Chrystusa i powtórzył z Nim: „Ojcze, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”. Kiedy mówimy „Przyjdź królestwo Twoje”, wybieramy Boga, poddajemy się Jego ojcowskiej władzy, przyznajemy Mu rację. Chcemy, żeby to On panował, nie my. Kiedy mówimy „Przyjdź królestwo Twoje”, otwieramy się też na wspólnotę z Tym, który pokazał nam, co znaczy być Synem Najwyższego, z Jezusem Chrystusem. „Modlić się o królestwo Boże, znaczy mówić Jezusowi: Uczyń nas Twoimi, Panie! Przenikaj, żyj w nas, zgromadź rozproszoną ludzkość w jednym Ciele, żeby w Tobie wszystko podporządkowało się Bogu, a Ty żebyś wszystko przekazał Ojcu, ażeby »Bóg był wszystkim we wszystkich« (1 Kor 15,26–28)” (Benedykt XVI).
Wołanie „Przyjdź królestwo Twoje” kryje w sobie świętą niecierpliwość. To tęsknota za światem, w którym nie będzie już więcej zła i niesprawiedliwości. Czytamy w katechizmie: „W Modlitwie Pańskiej chodzi przede wszystkim o ostateczne przyjście Królestwa Bożego w chwili powrotu Chrystusa” (KKK2818). Jezus dał początek królestwu Boga na ziemi.
Ono już jest pośród nas, ale nie jako coś gotowego, lecz fundament, zaczyn, początek. Rośnie, kiedy głoszone jest słowo Boże, a ludzie odpowiadają na nie wiarą i nawróceniem. Rośnie, kiedy sprawowane są sakramenty, kiedy ludzie czynią dobro, przebaczają sobie urazy, kiedy miłość zwycięża nienawiść. Rośnie jak ziarno posiane w ziemi, jak zaczyn włożony w mąkę. Już jest, ale jeszcze nie takie, jak być powinno.
„Władza Boga jest cicha na tym świecie, jest to jednak władza rzeczywista i trwała” (Benedykt XVI). Wierzymy, że objawi się w pełni w dniu Paruzji, czyli powtórnego przyjścia Chrystusa. Dlatego modlitwa o przyjście królestwa jest wołaniem pełnym nadziei.
BĄDŹ WOLA TWOJA JAKO W NIEBIE TAK I NA ZIEMI
Słowa: „Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi”, były treścią życia Jezusa Chrystusa, Jego Najświętszej Matki i wszystkich Jego prawdziwych uczniów. Chcieli, aby wszystko na ziemi toczyło się zgodnie z wolą Ojca niebieskiego, tak jak się to dzieje w niebie. Pragnąc, aby tak było, sami codziennie spełniali te zadania, które – jak odczytywali w swoim sercu – powierzył im Bóg.
Przez całe swoje życie na ziemi Jezus mówił: „Nie moja, lecz Twoja wola, Ojcze, niech się stanie". Nie tylko tak mówił, lecz zdecydowanie pragnął tego. To jedno najgłębsze pragnienie podsuwała Mu nieskończona miłość do Ojca. Podobnie postępowała Jego Matka. Całe Jej życie było wiernym i pokornym poddaniem się woli Boga, nieskończonej Miłości, i wypełnianiem Jego najświętszych pragnień. Także przed swoją męką i śmiercią Jezus modlił się: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42;) Poddał się decyzji Ojca co do czasu i rodzaju odejścia z tego świata. Pokazał na przez to, jak mamy podchodzić do naszego życia i naszej śmierci. Jeśli chcemy naśladować Jezusa, to również tak jako On powinniśmy przyjąć czas i rodzaj śmierci, jaki dopuścił Ojciec. On zna nasze siły duchowe i wie najlepiej, jaki czas i sposób naszego odejścia z tego świata do wieczności będzie dla nas najlepszy. Zanim Maryja poznała modlitwę „Ojcze nasz”, której nauczył Ją i swoich uczniów Jezus, to z Jej serca wypływały słowa podobne do słów tej modlitwy, zwłaszcza „Bądź wola Twoja”. Dlatego po oznajmieniu Jej przez Archanioła Gabriela, że Bóg pragnie uczynić Ją Matką swojego Syna, odpowiedziała: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1,38)
Wypowiadając te słowa prosimy Ojca niebieskiego o to, by na ziemi była powszechnie spełniana Jego wola, tak jak to się dzieje w niebie, Jego domu. Tam wszyscy chętnie spełniają Jego wolę, bo widzą ile w niej jest miłości i mądrości, wiedzą, jak wielkie dobro się dzięki temu dokonuje. Na ziemi to dobro często jest przed nami zakryte. Nie widzimy z całą oczywistością tego, że dzięki spełnianiu woli dobrego Ojca niebieskiego, czynimy coś wielkiego i trwałego. Można w to wierzyć, można Bogu ufać, ale róże szczegóły Boskiego planu zwykle są przed nami ukryte. Jednak dzięki tym mrokom ukrywającym wielkie dobro chciane przez Boga wiele otrzymujemy. Przede wszystkim to, że bardzo się doskonalimy w miłości. Ufne wypełnianie woli Boga ma w Jego oczach ogromną wartość. On bowiem wie, ile nas to zwykle kosztuje, jakiego wymaga wysiłku, zaufania i zawierzenia Mu. Odmawiając Modlitwę Pańską, powtarzamy słowa: „Bądź wola Twoja”. Co jednak konkretnie jest wolą Ojca naszego? Św. Paweł odpowiada na to pytanie zwięźle: „wolą Bożą jest wasze uświęcenie” (1 Tes 4,3). W Liście do Hebrajczyków czytamy: „Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana”. (Hbr 12,14) Wolą naszego Ojca jest to, byśmy jako Jego dzieci żyli święcie na tej drodze życia, która jest naszym powołaniem: jako małżonkowie, rodzice, dzieci, ludzie młodzi lub starzy, osoby samotne, kapłani, zakonnicy i zakonnice. Bez względu na wiek, płeć, wybraną drogę życia mamy dążyć do świętości, gdyż to jej pragnie Bóg. Jego wolą jest nasze uświęcenie. Ale tu dla wielu zaczyna się problem praktyczny, a nawet – czysto teoretyczny. Czym właściwie jest to uświęcenie, którego oczekuje od nas Ojciec niebieski? Różne słyszymy odpowiedzi na to pytanie. Jedni przerażają nas wizją świętości nie do uniesienia, surowej, ponurej, opartej na samych tylko wyrzeczeniach i umartwieniach. Tym, którzy taką świętość głoszą lub praktykują, św. Paweł powiedziałby: gdybyś tak się umartwił, że wydałbyś ciało na spalenie, lecz miłości byś nie miał, nic byś nie zyskal .Świętość jest łaską, którą otrzymują nawet niemowlęta w sakramencie chrztu. Otrzymują ten dar, nie wykonując najmniejszego czynu, i stają się naprawdę święte. Noszą bowiem w swoich duszach świętość Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jednak świętość jest także pewną formą życia, ukształtowanego przez nas świadomie i dobrowolnie. Święci to ludzie „zakochani” bez reszty w Ojcu, Synu i Duchu Świętym, ludzie gotowi spełnić każde życzenie Trójosobowego Boga, pójść za każdym porywem Jego łaski. Święci to ci, którzy żyją w przyjaźni z Bogiem i starają się być nie tylko Jego przyjaciółmi, lecz – Jego „dobrymi” przyjaciółmi.
Wielką bolączką świata jest to, że dzielimy ludzi na takich, których kochamy, i na takich, których nie kochamy lub nienawidzimy. Stąd biorą się kłótnie, zatargi, wojny. Ojciec niebieski nie chce tego. On kocha nas, swoje stworzenia. Jego wolą wyrażoną przez Jezusa jest to, byśmy się miłowali wzajemnie, tak jak On nas umiłował. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie.” (J 13,34)
Ojciec posłał swojego Syna i zsyła ciągle swojego Ducha, abyśmy mogli dojść do Jego domu i tam żyć w niezamąconym szczęściu na zawsze. Tej wiecznej radości pragnie dla nas ojcowskie serce Boga. Czy jednak wszyscy ludzie będą zbawieni? To wielka tajemnica. Po zakończeniu się dziejów ludzkich i po Sądzie Ostatecznym będą istnieć tylko dwa królestwa: królestwo dobra, wiecznej miłości oraz przeciwne mu królestwo zła, egoizmu i wiecznej nienawiści. Każdy człowiek przez swój świadomy codzienny sposób życia opowiada się za jednym z tych królestw i do niego wstępuje. Jedni wchodzą do królestwa miłości, bo służą Jezusowi w swoich braciach i siostrach, inni natomiast wstępują do królestwa egoizmu, nienawiści i obojętności. Do jakiego królestwa człowiek wstąpił na ziemi i trwał w nim aż do śmierci, w takim na zawsze znajdzie się po swoim wejściu w wieczność. W jednym królestwie wiecznie będą ci, którzy miłowali Jezusa w bliźnich, w drugim natomiast ci, którzy egoistycznie lekceważyli Go i omijali w cierpiących braciach i siostrach.
Nieraz zaskakuje nas to, że wszechmogący Bóg, nasz Ojciec, jakby przymykał oczy na wielkie zbrodnie, zło, przemoc, niesprawiedliwość. Diabeł, który „jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8,44), z upodobaniem podsuwa nam myśli o słabości lub niesprawiedliwości Boga, gdyż mu zależy na tym, żebyśmy stracili do Niego zaufanie. Swoimi kłamstwami utrwala w nas przekonanie, że Bogu obojętne jest wielkie cierpienie, wywoływane na ziemi przez niesprawiedliwość i brak szacunku do człowieka.
Skoro Bóg, nasz Ojciec, nienawidzi zbrodni, niesprawiedliwości, dręczenia ludzi, to dlaczego nie usuwa tego zła swoją wszechmocą i nie zsyła śmierci na zdeprawowanych ludzi? Jedną z odpowiedzi Pisma Świętego jest wyjaśnienie, że Bóg nie uśmierca grzeszników, aby dać im czas na zmianę swojego życia i na naprawienie wyrządzonych krzywd. Autor Księgi Mądrości mówi: „Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili” (Mdr 11,23). Zamiast karać, Bóg daje szansę, upomina, tak jak to uczynił przez proroka Izajasza: „Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, i do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. A jeśliby występny porzucił wszystkie swoje grzechy, które popełniał, a strzegł wszystkich moich ustaw i postępowałby według prawa i sprawiedliwości, żyć będzie, a nie umrze: nie będą mu poczytane wszystkie grzechy, jakie popełnił, lecz będzie żył dzięki sprawiedliwości, z jaką postępował. Czyż tak bardzo mi zależy na śmierci występnego – wyrocznia Pana Boga – a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył?” (Iz 55,7-23)
Kiedy mówimy z wiarą: „bądź wola Twoja”, „prosimy naszego Ojca, by złączył naszą wolę z wolą Jego Syna” (KKK 2824).
CHLEBA NASZEGO POWSZEDNIEGO DAJ NAM DZISIAJ
Prosimy Ojca niebieskiego o chleb – o chleb zwykły, powszedni. Nie prosimy więc Go o coś zbytecznego. Słowo „chleb” to symbol wszystkiego, co jest konieczne do życia, wszystkiego, co jest dobre, użyteczne. Pożywienia, nazwanego „chlebem powszednim”, potrzebuje nie tylko nasze ciało, ale również nasza dusza. Dla niej pokarmem jest przede wszystkim słowo Boże i Eucharystia. Jezus nauczył nas prosić o wszystko przede wszystkim naszego Ojca niebieskiego, który nas stworzył i wie dobrze, czego potrzebujemy do życia. Temu Ojcu mamy zaufać bez reszty. Do tego zachęcił nas, mówiąc: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?” (Mt 6,25-26). Kiedy dzieci poczują głód, idą do mamy lub ojca i mówią: „Chce mi się jeść”. I otrzymują jedzenie lub zapewnienie, że zaraz będzie posiłek. Coś podobnego powinien robić codziennie człowiek wierzący i ufający swojemu Ojcu niebieskiemu. Jego ma prosić o chleb powszedni. Ci, którzy nie ufają Bogu lub w Niego nie wierzą, domagają się chleba tylko od ludzi. Rozpowszechnionym sposobem są akcje protestu, strajki, rewolucje. Jezus nikomu nie powiedział: „Zabijcie Heroda, mordujcie bogaczy i okupantów-Rzymian, domagajcie się poprawy swojego losu od ludzi”. Nauczył natomiast pokornej modlitwy, skierowanej do prawdziwego Ojca. Do Niego kazał nam mówić z wiarą i niosącą pokój ufnością: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Ojciec zawsze odpowie. Znajdzie jakiś skuteczny sposób, by zapewnić nam środki do życia. Mówiąc te słowa do naszego Ojca niebieskiego, prosimy Go z wielką ufnością o to, by nie zwlekał ze spełnieniem naszej prośby. Chodzi bowiem o „chleb powszedni”, czyli o coś, czego bardzo potrzebujemy ciągle, każdego dnia, a więc i dzisiaj. Nie mówimy: „daj mi tego chleba”, lecz: daj go „nam”. Tak nas nauczył mówić do Ojca niebieskiego Jezus Chrystus. Chciał, by modlitwa wyrażała naszą troskę o wszystkich ludzi i uwrażliwiała nas na ich potrzeby. Nasza wrażliwość na los każdego człowieka ma się wyrażać w codziennej modlitwie za wszystkich ludzi i w działaniach, do których zostaliśmy przez Boga uzdolnieni. Chleb jest „owocem ziemi i pracy rąk ludzkich”. Pycha każe nam myśleć o zapewnieniu sobie chleba wyłącznie własnymi siłami. A przecież „ziemia nie wyda owocu, jeśli nie otrzyma przychodzącego z góry słońca i deszczu” (Benedykt XVI). Wystarczy nieraz lekki przymrozek, nie mówiąc już o gradzie, suszy, powodzi czy ataku szarańczy, by ziemia nie wydała żadnego plonu. Ulegamy często iluzji, że nauka, technika czy ekonomia zapewnią nam na zawsze chleb i dostatnie życie. Papież pisze dobitnie, że to brutalna i zimna pycha, która „w ostatecznym rozrachunku niszczy ziemię”.
Biblia traktuje zawsze chleb jako dar Najwyższego. Chleb jest źródłem siły, jest symbolem wszelkich dóbr niezbędnych do życia. Owszem, człowiek musi w pocie czoła pracować na chleb, ale jednocześnie powinien o niego pokornie prosić Boga i oczekiwać z ufnością. Chleb odgrywał zawsze wielką rolę w kulcie Starego Przymierza. W świątyni jerozolimskiej na stołach leżały tzw. chleby pokładne – symbol wspólnoty z Bogiem. Z kolei chleb pierwocin, stanowiący część ofiar podczas Święta Tygodni, wyrażał wdzięczność Bogu za plony ziemi. Chleby przaśne łączyły się z celebracją paschy. Jezus, nawiązując do tej tradycji, nadał chlebowi zupełnie wyjątkowe znaczenie podczas Ostatniej Wieczerzy. Katechizm Kościoła mówi, że słowa „daj nam” wyrażają „głęboką ufność dzieci, które oczekują wszystkiego od swego Ojca” (KKK 2838). Ponadto „»Daj nam« jest również wyrazem Przymierza; należymy do Ojca, a On należy do nas i jest dla nas. To »nam« wyraża również nasze uznanie Go za Ojca wszystkich ludzi i dlatego modlimy się za nich wszystkich, w poczuciu solidarności z ich potrzebami i cierpieniami” (KKK 2829).
Czy Jezus, ucząc nas prośby o chleb, nie zachęca do jakiejś bierności? Nie! „Módl się i pracuj” – głosi reguła św. Benedykta, która zachodniej cywilizacji pomogła dojść do dobrobytu. Świetnym komentarzem do tej zasady jest zdanie św. Ignacego z Loyoli: „Módlcie się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracujcie tak, jakby wszystko zależało od was”. Ufać Bogu i solidnie pracować na miarę wszystkich swoich talentów. Oto wskazówka do duchowej równowagi.
Cokolwiek posiadam, zawdzięczam to nie tylko sobie, ale najpierw Bogu. Mam nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Dlatego prosimy o chleb nie dla siebie, ale dla NAS. Modlitwa Pańska nie jest modlitwą egoisty zapatrzonego tylko w swoje potrzeby. To modlitwa we wspólnocie, budująca więzi bliskości i solidarności ze wszystkimi dziećmi Boga. „Modlimy się o nasz chleb, a więc także o chleb dla innych.
Kto ma nadmiar chleba, powinien się nim dzielić. (…) Św. Jan Chrystostom podkreśla, że »każdy kęs chleba w pewnym sensie stanowi kęs chleba należącego do wszystkich – chleba świata«” (Benedykt XVI). Zanim Jezus dokonał cudu rozmnożenia chleba, powiedział do uczniów: „Wy dajecie im jeść” (Mk 6,37). We wszystkich ewangelicznych opisach tego cudu punktem wyjścia jest mała ilość pokarmu (pięć chlebów i dwie ryby, a za drugim razem siedem chlebów), którym ktoś zechciał się podzielić. Tam, gdzie ludzie nie koncentrują się na sobie, ale potrafią się podzielić nawet najmniejszym dobrem, tam dokonuje się cud.
ODPUŚĆ NAM NASZE WINY JAKO I MY ODPUSZCZAMY NASZYM WINOWAJCOM
Gdyby Bóg nie był miłosierny, nie moglibyśmy liczyć na zbawienie. Zresztą, prawdopodobnie nie stworzyłby nas, ludzi, którzy – jak to wiedział od zawsze – będą Go odrzucać i znieważać od samego początku zaistnienia na ziemi. A jednak nas stworzył, chociaż wiedział, jak będziemy postępować. Stworzył nas, bo w swoim miłosierdziu przewidział lekarstwo na nasz bunt i nieprawość. Przewidział Lekarstwo, którym jest Jego Syn, Jezus Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały, oraz Duch Święty. Dzięki swojemu nieskończonemu miłosierdziu Ojciec posłał nam swojego Syna, który nas odkupił. Również dzięki miłosierdziu wylewa na nas swojego Ducha, rozpalającego miłość. Dzięki miłosierdziu Boga, naszego Ojca, każdy może mieć nadzieję na wieczne szczęście. Nikt tej nadziei nie mógłby mieć, gdyby Bóg nie był bogaty w miłosierdzie. Codziennie powtarzana prośba: „odpuść nam nasze winy” zaprasza człowieka do rachunku sumienia. Jeśli potrafię nazwać po imieniu zło, którego się dopuściłem, to słowa: „odpuść nam nasze winy” nabierają ciężaru, są bardziej konkretne, szczere. Proszę Boga o przebaczenie, bo wiem, że mam za co Go przepraszać. Boże przebaczenie dociera do nas przez sakramenty Kościoła. To jest podstawowy kanał, którym płynie Boże miłosierdzie. Dlatego wezwanie: „odpuść nam nasze winy” przypomina też o spowiedzi, zaprasza do korzystania z tego sakramentu. Wyznając grzechy w konfesjonale, składam je u stóp Chrystusa z prośbą o przebaczenie.
Papież Benedykt XVI, komentując Modlitwę Pańską, zwraca uwagę, że Boże przebaczenie wiąże się z tajemnicą Krzyża Chrystusa. To z krzyża rozlega się przejmujące wołanie Jezusa: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). „Zło żyje w tysięcznych postaciach. Miłość ma tylko jedną postać: Twój Syn” – papież przywołuje zdanie Reinholda Schneidera. Wyjaśnia, że to na krzyżu Jezusa doszło do uzdrawiającej przemiany zła w dobro. Tego człowiek nie mógłby dokonać o własnych siłach. Dlatego właśnie Pan „obarczył się naszym cierpieniem i dźwigał nasze boleści”, „był przebity za nasze grzechy i zdruzgotany za nasze winy”, „w Jego ranach jest nasze uzdrowienie” (Iz 53,4–6). Całe ludzkie zło wypaliło się w ogniu szalonej miłości Boga. Stąd płynie moc do naszej wewnętrznej przemiany, do przebaczenia naszym największym nawet winowajcom. Siła przebaczenia objawia się w człowieku, który nawiązuje wspólnotę z Tym, który poniósł ciężar nas wszystkich. Jeśli pozwolę Jezusowi, by obmył moje stopy, wtedy i ja będę potrafił Go naśladować. Temat przebaczenia pojawia się nieustannie w Ewangelii. W Kazaniu na Górze (tuż przed „Ojcze nasz”) Pan Jezus mówi: „Jeśli przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!” (Mt 5, 23–24). Tuż po „Ojcze nasz” Jezus jeszcze raz podkreśla zależność między Bożym i ludzkim przebaczeniem: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień” (Mt 6, 14–15). Mamy moc (niestety!) przeszkodzić działaniu łaski Bożej.
Kiedy apostoł Piotr zapytał Jezusa o to, ile razy ma wybaczyć, jeśli ktoś mu zawini, usłyszał: „Nie mówię ci, że aż siedem, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy”. Liczba 77 to nawiązanie do biblijnej postaci Lameka, jednego z potomków Kaina, który gotów był mścić się aż siedemdziesiąt siedem razy (Rdz 4,24). Logice zemsty i nienawiści Jezus przeciwstawia świat bezgranicznego przebaczenia. Przypowieść o nielitościwym dłużniku jest dobrym komentarzem do piątej prośby Modlitwy Pańskiej. Sługa był winien swojemu panu gigantyczną sumę 10 tysięcy talentów (co najmniej 340 ton złota lub srebra!). Miał dług, którego nie był w stanie spłacić. Jezus celowo wyolbrzymił wysokość tego zadłużenia, żeby pokazać ogrom Bożego miłosierdzia. Oddłużony sługa okazał się jednak bezlitosny dla człowieka, który był mu winien 100 denarów, czyli śmiesznie niską sumę w porównaniu z darowanym mu długiem. I za ten brak miłosierdzia został ukarany. Mur, którym odgradzamy się od bliźniego, jest także murem, który odgradza nas od Boga.
Kto jest moim winowajcą?
„Wobec krzywdy każdy reaguje inaczej. Możemy pragnąć zła dla tych, którzy nam ją wyrządzili, mówić źle o tych, którzy źle mówili na nasz temat. Możemy pozwolić, by urazy zakaziły nasze wnętrze, tworząc coś w rodzaju złego samopoczucia i ciągłego niezaspokojenia wobec wszystkich i wobec każdego. Możemy skierować gniew przeciwko nam samym, tak jakbyśmy zasłużyli na to zranienie i odrzucenie. Dajemy się przekonać o braku własnej wartości, o naszej niższości, naszej miernocie i niegodziwości” (J. Vanier). Te czy inne reakcje na zło prowadzą do zerwania komunikacji z drugim. Powstaje mur, który ma często tendencje do wzrostu. Jest to tym bardziej bolesne, jeśli dotyczy ludzi bliskich. Narasta wtedy samotność, lęk, zamknięcie. Przebaczenie jest jedyną drogą do uzdrowienia pokiereszowanych ludzkich więzi. To nieraz długa droga, wymagająca czasu. Przebaczenie nie oznacza jakiejś banalizacji zła. Krzywda pozostaje krzywdą, zło złem. Pewnych rzeczy nie da się po prostu zapomnieć. Przebaczenie to wzniesienie się ponad zło. To wprowadzenie w życie zasady: „nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21).
Jedną ze współczesnych ikon przebaczenia stało się spotkanie Jana Pawła II ze swoim niedoszłym zabójcą Ali Agcą.
„Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Kim są moi „winowajcy”? Kogo nie cierpię, kto mnie irytuje, na kogo się wściekam, kogo notorycznie obgaduję, poniżam? Mąż, żona, teściowa, synowa, dziecko, proboszcz, wikary, kolega z pracy, przeciwnik polityczny? Kto potrzebuje mojego przebaczenia? Komu nie potrafię przebaczyć?
NIE WÓDŹ NAS NA POKUSZENIE, ALE NAS ZBAW OD ZŁEGO
Św. Jakub poucza nas: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi” (Jk 1,13). Kusi nas przede wszystkim diabeł. Ukazana w Piśmie Świętym historia ludzkości pokazuje, jak bardzo słaby jest człowiek wobec szatańskich pokus. Poddała się im Ewa, uległ im Adam. Poddawali się pokusom diabła przez wieki wszyscy, którzy popełniali grzechy. I my im ulegamy. To nasze doświadczenie powinno nas pobudzać do codziennego pokornego wołania do Boga: Zbaw nas od Złego i od zła.
Chleb, o który prosimy naszego Ojca, symbolizuje wszystko, co jest dobre i pożyteczne dla naszego ciała i duszy. Przeciwieństwem tego dobra jest zło. Zło jest tym, co nam szkodzi, pozbawia nas czegoś: zdrowia, radości, pokoju, dobroci serca, miłości, pokory, czystości, szlachetności. Największym złem jest to, które pozbawia nas wiecznego zbawienia. Wszystkie formy zła pojawiły się w świecie z powodu ingerencji upadłego ducha, którego można nazwać Złym. Diabeł jest zły, bo chce nas pozbawić każdego dobra, przede wszystkim – wiecznego. Potrzebujemy więc kogoś, kto by nas uchronił przed każdym złem i przed Złym. Na szczęście mamy takiego obrońcę. Jest Nim nasz Ojciec niebieski, Bóg Wszechmogący. Zbawić znaczy uwolnić, wyzwolić od jakiegoś zła i dać to, czego zło pozbawia, np. uwolnić od choroby i związanymi z nią cierpieniami znaczy dać zdrowie i radość, jaka się z nim wiąże. Bóg chce nas zbawić czyli wyzwolić od zła, które nas otacza i atakuje, oraz od zła, które wytworzyliśmy w nas samych przez powtarzane egoistyczne czyny, złe słowa, nieżyczliwe myśli, złośliwe plany, zaniedbywanie dobra. Tym złem jest ruina duchowa, nieład, nieporządek, jaki się w nas pojawił w skutek egoistycznego i nierozumnego działania, uległości zachciankom, kaprysom, pożądliwościom. Nasz Ojciec niebieski jest wszechmogący, dlatego potrafi nas uwolnić od każdego zła, także od tego, które pojawiło się w naszych sercach. Tym złem jest przede wszystkim łatwość popełniania grzechów, do których się przyzwyczailiśmy, silny pociąg do zła i opieranie się mu z wielkim wysiłkiem.
Ojcze nasz, uwolnij nas od naszych grzechów i przywróć nam to, czego one nas pozbawiły. Przywróć nam zniszczony pokój, dobre relacje z bliźnimi, wspólnotę i radość życia, którą zniszczyły wyrzuty sumienia. Wybaw nas od zła, które nas otacza, i od zła, które powstało w naszych sercach. Matko Najświętsza, wypraszaj uwolnienie od zła nienawiści dla tych wszystkich, którzy o to nie proszą naszego dobrego Ojca.
Żeby właściwie rozumieć to zdanie, trzeba uwzględnić fakt, że Żydzi bardzo często mówili o Bogu jako o jedynym sprawcy wszystkiego.
Na przykład w Księdze Izajasza czytamy: „Ja jestem Pan, i nie ma innego. Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę. Ja, Pan, czynię to wszystko” (Iz 45,6–7). Nikt nie rozumiał tego i podobnych zwrotów w ten sposób, że Bóg jest bezpośrednim sprawcą zła. Ich właściwy sens jest taki, że nic nie dzieje się w świecie bez wiedzy Boga i bez Jego przyzwolenia.
Warto też wiedzieć, że greckie słowo peirasmos, tłumaczone tradycyjnie jako „pokuszenie”, oznacza w pierwszym sensie doświadczenie, próbę, a dopiero wtórnie pokusę. Zdanie „nie wódź nas na pokuszenie” jest więc prośbą człowieka w obliczu jakiegoś doświadczenia wiary czy próby człowieczeństwa. Wiem, że jestem słaby, liczę się z tym, że pokusa może mnie pokonać, dlatego wołam do Boga o ratunek, o pomoc.
Dobrym komentarzem rozjaśniającym wątpliwości jest fragment z pierwszego rozdziału Listu św. Jakuba. Apostoł wyjaśnia, że pokusy (doświadczenia) są naturalnym towarzyszem człowieka na drodze do świętości, co więcej, są szansą duchowego wzrostu. „Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują” (Jk 1,12).
I druga ważna prawda przypomniana przez św. Jakuba: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi. To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci. Następnie pożądliwość, gdy pocznie, rodzi grzech, a skoro grzech dojrzeje, przynosi śmierć” (Jk 1,13). To znakomity opis mechanizmu działania pokusy.
Sam Jezus doświadczał kuszenia na pustyni i wyszedł z tej walki zwycięsko. W Ewangelii czytamy, że „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła” (Mt 4,1). Pokusa pochodzi od diabła, ale to jednak Duch (czyli Bóg) wyprowadził Jezusa na pustynię, na miejsce walki z pokusą. Papież Benedykt XVI zwraca uwagę, że doświadczenie pokus przez Jezusa było Jego zadaniem jako Mesjasza, czyli ważnym elementem Jego misji. Jezus znosi pokusy aż do śmierci na krzyżu. W ten sposób wchodzi „w obszar ludzkich pokus i upadków po to, aby nas ująć za rękę i wyprowadzić z nich. Szósta prośba Modlitwy Pańskiej uświadamia nam prawdę, o której często wolelibyśmy zapomnieć, a mianowicie, że modlitwa jest walką. Katechizm Kościoła poświęca kilka stron temu tematowi. Modlitwa walką? Przeciw komu? „Przeciw nam samym i przeciw podstępom kusiciela, który robi wszystko, by odwrócić człowieka od modlitwy, od zjednoczenia z Bogiem” (KKK 2725). Walka duchowa jest nieodłącznym elementem życia chrześcijanina. Oczywiście takiego chrześcijanina, który chce na serio żyć Ewangelią.
Modlitwa odsłania cały nasz wewnętrzny bałagan. Modlimy się tak, jak żyjemy. Nie powinno nas dziwić, że na modlitwie najsilniej odzywają się pokusy, że właśnie wtedy daje znać o sobie nasze zwątpienie, brak wiary, znużenie, domaganie się nagrody za cnotliwe życie, a nieraz nawet cielesne pożądanie. Zły wie, że każda chwila szczerej modlitwy jest ciosem dla jego planów, dlatego zrobi wszystko, by odciągnąć nas od modlitwy.
Papież Benedykt XVI, komentując słowa „nie wódź nas na pokuszenie”, odwołuje się do Księgi Hioba. Hiob został poddany strasznej próbie, nie stracił jednak wiary w Boga. Jego przykład pokazuje, że niektóre próby mogą być zamierzone przez Boga. Co więcej, bywają koniecznym etapem duchowego rozwoju. Papież pisze: „Ażeby osiągnąć dojrzałość, żeby miejsce powierzchownej pobożności mogło zająć głębokie zjednoczenie z Bogiem, człowiek musi przechodzić przez doświadczenia. Jak sok z winogron, by stać się szlachetnym winem, musi przejść proces fermentacji, tak też człowiek potrzebuje oczyszczenia i transformacji. Bywa to niebezpieczne dla niego, może nawet ponieść porażkę, są to jednak drogi, które trzeba przejść, by dojść do siebie samego i do Boga. Miłość jest zawsze procesem oczyszczeń i wyrzeczeń, bolesnych przemian, prowadzących do dojrzałości”
Słowa „nie wódź nas na pokuszenie” pokazują, że nie tylko wolno, ale wręcz trzeba prosić Boga o oddalenie pokus i doświadczeń. Czy w tej prośbie nie można dopatrzeć się pewnej analogii z dramatycznym wołaniem Jezusa w Ogrójcu „oddal ode mnie ten kielich”? Bóg nie chce nas dręczyć. On jest tym, który nas chce przeprowadzić przez ciemności ku światłu.
W wołaniu „nie wódź nas na pokuszenie” jest coś na wskroś ludzkiego, jest lęk przed próbą, przed bólem, śmiercią. Nikt z nas przecież nie wie, jak się zachowa w chwili próby, czy wytrzyma, czy się sprawdzi, czy też okaże się słabeuszem. Dlatego, gdy modlimy się: „nie wódź nas na pokuszenie”, to mówimy Bogu: „Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia (…), ale pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus, i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja wiara zaczyna już dobiegać końca” (Benedykt XVI). Przed Bogiem nie musimy udawać bohaterów, mamy prawo stanąć przed Nim ze swoimi lękami.
„To – jak pisze Papież – prośba o to, żeby Bóg nie nakładał na nas większych ciężarów, niż zdołamy udźwignąć, i żeby nie wypuszczał ze swych rąk”. Święty Paweł dodaje nam otuchy: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać (1 Kor 10,13)”. Pełny sens prośby „nie wódź nas na pokuszenie” można uchwycić wtedy, kiedy czyta się ją łącznie z ostatnim wezwaniem: „ale nas zbaw ode Złego”.
Ostatnia prośba „Ojcze nasz” to wołanie o ratunek udręczonych przez zło. Wiara mówi: zło jest realne, niebezpieczne, stoi za nim szatan, ale Bóg ma władzę nad złem, z Nim zwyciężymy. Dlatego Kościół zanosi w modlitwie przed Boga całą niedolę świata.
Wiara i modlitwa osadzone są zawsze w kontekście. Słowa: „zbaw nas ode złego” są wołaniem do Boga w obliczu zła. Tego zła, która atakuje nas tu i teraz. Wskazują też na Boga jako na jedyną ucieczkę, jedyną nadzieję człowieka. Nie zbawimy się sami. Nie pokonamy ani zła, ani Złego o własnych siłach. Zbawia tylko Bóg.
Komentarze biblijne zwracają uwagę, że słowo „zły” (gr. poneros) może oznaczać zarówno jakieś konkretne zło moralne (grzech) lub fizyczne, jak i Złego, czyli szatana. Oba te znaczenia wiążą się ze sobą. Skutkiem działania Złego jest przecież konkretny grzech czy też fizyczne cierpienie. Katechizm Kościoła Katolickiego, być może ze względu na trudności współczesnego człowieka z uznaniem prawdy o istnieniu szatana, kładzie akcent na to drugie znaczenie: „Zło, o którym mówi ta prośba, nie jest jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę, szatana, Złego, anioła, który sprzeciwił się Bogu. »Diabeł« (dia-bolos) jest tym, który »przeciwstawia się« zamysłowi Boga i Jego »dziełu zbawienia« wypełnionemu w Chrystusie” (KKK 2851).
Pismo Święte i Tradycja Kościoła widzą w szatanie upadłego anioła. Diabeł i inne złe duchy zostały stworzone przez Boga jako dobre z natury, ale same uczyniły się złymi (zob. KKK 391). Tak jak w przypadku człowieka zło pojawia się więc jako „uboczny produkt” wolności. „Pismo Święte mówi o grzechu tych aniołów. Ich »upadek« polega na wolnym wyborze dokonanym przez te duchy stworzone, które radykalnie i nieodwołalnie odrzuciły Boga i Jego królestwo” (KKK 392).
Biblia ukazuje szatana jako przeciwnika Boga i Bożych planów względem człowieka, jako przeciwnika Chrystusa (kuszenie na pustyni, uzdrawianie z opętania, walka w godzinie męki) oraz przeciwnika chrześcijan. Najważniejsze jest jednak to, że jest on nieprzyjacielem pokonanym. Chrystus przez śmierć i zmartwychwstanie zwyciężył szatana. Wprawdzie nadal ma on moc szkodzenia, ale jego ostateczna klęska jest tylko kwestią czasu. Dobra Nowina głosi, że zło nie jest równorzędną siłą wobec dobra. Diabeł nie jest jakimś „złym bogiem”. Dobro na końcu zawsze zwycięża. Tylko dobro ma charakter absolutny, bo dobry jest Bóg. Katechizm mówi wyraźnie: „Moc szatana NIE jest nieskończona. Jest on TYLKO stworzeniem; jest mocny, ponieważ jest czystym duchem, ale jednak stworzeniem: nie może przeszkodzić w budowaniu królestwa Bożego. (...) Dopuszczenie przez Boga działania szatana jest wielką tajemnicą, ale »wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra« (Rz 8,28)” (KKK 395).
W oryginalnym tekście Modlitwy Pańskiej ostatnia prośba brzmi bardziej dramatycznie i dynamicznie niż po polsku. Greckie rysai znaczy dosłownie „wyrwij z niebezpieczeństwa”. W innych tekstach biblijnych to słowo pojawia się tam, gdzie chodzi o ingerencję Boga w ostatnim momencie.
Kiedy modlimy się „zbaw nas ode złego”, prosimy Boga o zwycięstwo w walce z grzechem, z pokusą, ze śmiercią. Ta prośba nie może być cichym, nieśmiałym jękiem. „Musi być wołaniem odważnym, mocnym i pełnym ufności. Musi głosić naszą gotowość do walki przy boku Chrystusa. Albowiem Jezus, Jego Ojciec i Jego Duch walczą. Bóg nie jest biernym widzem naszej walki, siedzącym na odległym tronie. Włącza się w nasz wysiłek” (mnich kościoła Wschodniego). Linią frontu, miejscem starcia ze złem, z szatanem, jest moje serce. Bóg jest moją mocą, ale to ja walczę, zmagam się.
Ostatnia prośba „Ojcze nasz” to także modlitwa o wolność, o całkowite wyzwolenie z wszelkich wewnętrznych niewoli. To prośba o uwolnienie od lęku, od zastraszenia przez zło. To wejście pod zwycięski sztandar krzyża. Św. Paweł w mocnych słowach wyraził pewność zwycięstwa, którą daje wiara w Chrystusa: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (…). Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (…) We wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (Rz 8,31–37).
W tej ostatniej prośbie Kościół zanosi przed Boga Ojca niedolę całego świata. Prosząc o wybawienie od zła przygniatającego ludzkość, błaga o cenny dar pokoju i łaskę wytrwałego oczekiwania na powrót Chrystusa” (KKK 2854). W liturgii Mszy świętej właśnie ta ostatnia prośba Modlitwy Pańskiej zostaje rozbudowana, „pociągnięta” dalej przez celebransa: „Wybaw nas, Panie, od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od grzechu i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”.
„Amen” na zakończenie Modlitwy Pańskiej oznacza „niech się tak stanie”. To coś jak podpis pod wszystkimi siedmioma prośbami. W języku hebrajskim to słowo ma taki sam rdzeń jak słowo „wierzyć”. Wyraża trwałość, niezawodność, wierność.
Dziś postaram się Wam przybliżyć i troszkę wyjaśnić słowa tej najbardziej znanej modlitwy.
Modlitwy tej nauczył nas sam Jezus Chrystus kiedy Apostołowie prosili: Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów. On rzekł do nich: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawinił; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie.
Tak więc modlitwa ta jest najstarszą modlitwą Kościoła i nie wymyśloną i ułożoną przez człowieka współczesnego a przez samego Boga. Nazywamy ją „Modlitwą Pańską”. Jest „streszczeniem całej Ewangelii”, „modlitwą podstawową”, „najdoskonalszą z modlitw”. „Znajduje się w centrum Pisma Świętego”, „jest modlitwą Kościoła” – przypomina katechizm (KKK). „Jezus nie pozostawia nam jednak jakiejś formuły do mechanicznego powtarzania”. W jej słowach ukryta jest moc Ducha Świętego, który prowadzi nas do Ojca i uczy modlitwy.
Postaramy się teraz troszkę zagłębić w słowa tej pięknej modlitwy i zrozumieć to co wypowiadamy.
Sposób, w jaki ludzie zwracają się do siebie nawzajem, pokazuje, czy coś ich łączy, czy raczej dzieli, czy to oficjalna, drętwa mowa, czy rozmowa bliskich sobie osób. Podobnie z modlitwą. Tak jak się modlisz, tak wierzysz. Modlitwa pokazuje prawdę o jakości mojej więzi z Bogiem. Jeśli zwracam się do kogoś, kogo kocham, to wypowiadając jego imię, patrzę mu w oczy, natężam uwagę, bo chcę w tym momencie naprawdę z nim być. Odnieśmy tę uwagę do modlitwy. Nie mogę Bogu popatrzeć w oczy, ale mogę wzbudzić akt wiary, że On, mój Bóg, patrzy na mnie. Nie modlę się do ściany, ale do żywej Osoby, nie recytuję wiersza, mówię do KOGOŚ. ,,Ojcze Nasz” jest modlitwą wspólnotową, gdyż Pan uczył nas mówić Ojcze nasz, a nie Ojcze mój. Jest dziedzictwem wszystkich chrześcijan i występuje we wszystkich tradycjach liturgicznych. Ta modlitwa ma być zanoszona w jednym Duchu za całe Ciało Kościoła. Pan Jezus uczy nas jak zwracać się do Boga, jak prosić o to, czego możemy słusznie pragnąć, a nawet w jakiej kolejności należy tego pragnąć.
„Ojcze!” – pierwsze słowo Modlitwy Pańskiej jest zwróceniem się do Boga. Warto się zatrzymać na moment, aby to słowo wybrzmiało. Taka pauza pomoże skupić myśli. Do kogo mówię, w czyjej obecności staję, co to znaczy, że mogę do Boga zwracać się w ten sposób. Jeśli zabraknie tego momentu skupienia, postawienia siebie w Bożej obecności, to najprawdopodobniej cała modlitwa będzie odklepaniem pacierza. „Ojcze!”. „Ile łaski w pierwszym słowie!” – zachwyca się św. Ambroży. Anna Kamieńska pisze: „w tym słowie jest wszystko”. Jeden z biblistów zauważa „W tym jednym słowie mieści się cała historia zbawienia”.
A jednak to słowo jest obciążone ludzkim doświadczeniem, niestety, nie zawsze pozytywnym. „Dla dzisiejszego człowieka ta wielka pociecha płynąca ze słowa »Ojciec« nie zawsze jest odczuwalna, ponieważ często albo brak mu doświadczenia ojca, albo z winy ojców bywa ono przyciemnione” (Benedykt XVI). Co w takiej sytuacji? Katechizm mówi, że trzeba „pokornie oczyścić nasze serca z niektórych fałszywych wyobrażeń (…) ojca lub matki, które wpływają na naszą relację do Boga. Bóg, nasz Ojciec, przekracza kategorie świata stworzonego. Odnosić nasze idee w tej dziedzinie do Niego lub przeciw Niemu byłoby tworzeniem bożków po to, by je czcić lub burzyć” (KKK 2779). Takie oczyszczanie obrazu Boga jest długim procesem dojrzewania wiary. Właściwie trwa on przez całe życie.
Kiedy za Jezusem mówię do Boga „Ojcze!”, uznaję, że chcę być dzieckiem Boga na wzór Chrystusa. Kiedy mówię do Boga „Ojcze!”, uznaję swoją zależność od Boga. W tym słowie mieści się zarazem pokora człowieka, jak i świadomość godności. To słowo zobowiązuje: nie chcę przynieść Ojcu wstydu, nie chcę szukać szczęścia wbrew Niemu, chcę być podobny do Niego. Bóg jest Ojcem naszym, Ojcem wszystkich ludzi, żyjących na różnych kontynentach, w różnych krajach, należących do różnych ras, kultur i religii. Wszyscy są Jego stworzeniami, bo to On świadomie stworzył duchową osobowość każdego człowieka. To On stworzył jego duchowe, rozumne, wolne i nieśmiertelne „ja”, czyli nieśmiertelną rozumną i duchową duszę. Bóg jest „naszym” Ojcem także dlatego, że – w przeciwieństwie do niektórych ziemskich ojców – kocha nas nieustannie, świadomie, niezmiennie. Zawsze się o nas troszczy, opiekuje się nami. Każdego, kto się temu nie sprzeciwia, chce prowadzić swoimi ojcowskimi rękami, trzymać w swoich Boskich ramionach. Tymi Jego wyciągniętymi do nas rękami jest Jego Syn, Jezus Chrystus i zsyłany nam Duch Święty. Tymi dwoma „Ramionami” Ojciec pragnie trzymać każdego z nas przy swoim Boskim Sercu. Jeśli ktoś odrzuca te dwa Boskie Ramiona, Jezusa i Ducha Świętego, ten nie rozumie do końca, co znaczy, że Bóg jest Ojcem naszym; ten nie rozumie, że wszyscy ludzie są jego braćmi i siostrami. Dla człowieka, który odrzuca Jezusa Chrystusa i Ducha Świętego, Bóg jest daleki i ludzie stają się obcy.
Ciągle potrzebujemy przypominania nam przez Ducha Świętego, kim jest Bóg i kim powinni dla nas być ludzie. Duch Święty rozbudza w nas przekonanie, że Bóg jest najbliższą nam Istotą, a ludzie są braćmi i siostrami, stworzonymi przez Niego. To ważne przypomnienie. Dla wielu bowiem Bóg wydaje się tak daleki, że nawet o Nim nigdy nie pomyślą. Wielu nie traktuje ludzi jak braci i siostry, jak dzieci jednego Boga, naszego Ojca. Ci, którzy przez Niego zostali stworzeni, często odnoszą się do siebie jak nieprzyjaciele. Pobudza ich do tego rozpalona przez szatana nienawiść. Nie potrafią lub nie chcą dostrzec braci i sióstr poza swoją najbliższą rodziną, a często nawet w niej nie ma braterskich odniesień.
Bez działania Ducha Świętego nie ma w nas głębokiego przekonania, że naszymi braćmi i siostrami są ludzie innych narodowości, ras, plemion. Bez Jego światła trudno dostrzec braci i siostry w wyznawcach różnych religii. Wojny, niesprawiedliwość, nienawiść, egoizm, wzajemne wykorzystywanie się to wynik zapomnienia o tym, że wszyscy zostaliśmy stworzeni przez tego samego Ojca, Ojca naszego. Jeśli ktoś wyrzuca ze swego serca Ducha Świętego, to zachowuje się wobec ludzi jak rozdrażnione i wygłodzone dzikie zwierzę, które poluje, rozszarpuje i pożera. Nie ma bowiem innego Boga jak tylko ten, który jest „Ojcem” „naszym”. W dniu, w którym ludzie z pełnym przekonaniem zawołają do Boga „Ojcze nasz”, ustaną wojny, konflikty zbrojne, niewolnicze wykorzystywanie bliźnich. Duch Święty chętnie pomoże nam szczerze mówić: „Ojcze nasz”, jeśli Go o to poprosimy. „Pełne prawo do mówienia »mój Ojciec« miał tylko Jezus, bo tylko On jest Jednorodzonym Synem, współistotnym Ojcu. My wszyscy musimy mówić »nasz Ojciec«.(Benedykt XVI) To »nasz« jest słowem bardzo zobowiązującym: wymaga od nas włączenia się we wspólnotę innych dzieci Bożych, usunięcia elementów egoistycznych i dzielących nas. Wymaga zaakceptowania innych, otwarcia na nich uszu i serca. Wypowiadając słowo »nasz«, mówimy »tak« żywemu Kościołowi, w którym nasz Pan chciał zgromadzić swą nową rodzinę. Tak więc Ojcze nasz jest modlitwą osobistą, a zarazem z gruntu kościelną. Mówiąc Ojcze nasz, modlimy się naszym własnym sercem, a jednocześnie jednak modlimy się razem ze społecznością całej rodziny Bożej, z żyjącymi i zmarłymi, z ludźmi wszystkich stanów, wszystkich kultur i wszystkich ras. Przekraczamy granice, modlitwa ta tworzy z nas jedną rodzinę”. Małe słowo, ale znaczy wiele. Wypowiadane świadomie, poszerza serce, otwiera na innych, włącza we wspólnotę. Wspólnotowy wymiar Modlitwy Pańskiej ujawnia się najmocniej, kiedy modlimy się nią podczas Eucharystii.
Ojciec nasz jest Ojcem mieszkającym w niebie. Tam też przewidział mieszkanie dla każdego stworzonego przez siebie człowieka. Nie stworzył ludzi po to, by zapełniać piekło, lecz – niebo. Jezus umarł na krzyżu i zmartwychwstał, abyśmy mogli na wieki żyć w domu Ojca. Tam sam powrócił po dokonaniu dzieła naszego Odkupienia. Powrócił do Ojca, aby przygotować dla nas miejsce, jak to powiedział swoim uczniom: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem (J 14,2-3). Po powrocie do Ojca Jezus Chrystus posłał nam Ducha Świętego, aby swoją Boską mocą pomógł nam dojść tam, gdzie będziemy na zawsze szczęśliwi. Któryś jest w niebie „To biblijne wyrażenie nie oznacza miejsca (»przestrzeni«), lecz sposób istnienia; nie oddalenie Boga, ale Jego majestat” – wyjaśnia katechizm (KKK 2794). Bóg jest ponad światem. Choć doświadczamy często Jego bliskości, to pozostaje On zawsze Bogiem ukrytym. „Któryś jest w niebie” – te słowa przypominają o dystansie między Stwórcą i stworzeniem. Bóg jest święty, czyli inny niż wszystko, co „ziemskie”, „swojskie”, „dobrze znane”. Rzadko mówi się dziś o bojaźni Bożej. A szkoda, bo ta postawa powinna towarzyszyć człowiekowi, który staje przed Bogiem. Nie chodzi wcale o paraliżujący lęk, ale o głęboki szacunek, synowski respekt dla Boga. Nie mogę z Boga uczynić kumpla, którego poklepuję po plecach. Kto zbliża się do Najwyższego, zdejmuje z nóg sandały.
Każdemu z nas Bóg powierzył jakąś grupę osób, którym powinniśmy w szczególny sposób pomóc dojść do zbawienia. Dla księdza może to być parafia, dla biskupa – diecezja. Dla osób świeckich tą grupą jest przede wszystkim rodzina, krewni, znajomi, dzieci. Tym, których Bóg oddał w nasze ręce, mamy pomóc dojść do Ojca. On czeka na nich z otwartymi ramionami. Tą pomocą ma być nasza modlitwa, przykład, przekazywane im słowo Boże. Do grona oddanych naszej opiece osób, którym powinniśmy pomagać w dojściu do domu Ojca, zaliczają się także ludzie, których osobiście nie znamy. Może żyją oni gdzieś daleko od nas, na innym kontynencie. Im także możemy pomagać w zbawieniu przez modlitwę, post i cierpliwe znoszenie różnych przykrości życiowych.
Ojcowie Kościoła zwracali uwagę, że „niebem”, w którym przebywa Bóg, są ludzie święci. „Niebo to samo dobro, sama prawda i miłość. Tam, gdzie dobry człowiek, dobre dziecko, dobry czyn – tam otwiera się na chwilę niebo. Bóg jest w tym niebie” (Anna Kamieńska).
KKK2796 Gdy Kościół modli się "Ojcze nasz, któryś jest w niebie", wówczas wyznaje, że jesteśmy Ludem Bożym już przebywającym "na wyżynach niebieskich - w Chrystusie Jezusie" (Ef 2, 6), "ukrytym z Chrystusem w Bogu" (Kol 3, 3), a jednocześnie "wzdychamy, pragnąc przyodziać się w nasz niebieski przybytek" (2 Kor 5, 2)
ŚWIĘĆ SIĘ IMIĘ TWOJE
Wymienienie czyjegoś imieniap powoduje, że przypomina się nam osoba o takim imieniu. Gdy słyszymy imiona znanych nam ludzi, myślimy o nich. Kiedy mówimy Maryja, św. Franciszek, św. Jan, wówczas nasza uwaga koncentruje się na tych świętych. Gdy mówimy o swojej matce lub ojcu, to zwykle nie używamy ich imion. Wystarczy, że ktoś powie: „mój ojciec, moja matka” lub „twój ojciec, twoja matka”, a wiemy, o kogo chodzi. Podobnie jest z Bogiem. Wystarczy, że powiemy: „Ojcze nasz”, a przypomni się nam Ten, który jest Ojcem bliższym nam niż ojciec ziemski lub ziemska matka.
Jezus nauczył nas mówić do Boga po prostu: Ojcze, Ojcze nasz, któryś jest w niebie. I polecił zaraz po tych słowach dodać: „święć się imię Twoje”. Słowa te mają wyrażać pragnienie, by Bóg – określany jako „nasz Ojciec” – był czczony przez wszystkich ludzi na całym świecie. Mówiąc: „święć się imię Twoje”, wyrażamy nasze pragnienie: bądź wszędzie i przez wszystkich otaczany szacunkiem, miłością. Niech Twoje imię będzie wzywane, aby wyrazić Ci wdzięczność, aby Cię uwielbić, prosić, szukać Twojego przebaczenia. „Święć się imię Twoje” wyraża nasze pragnienie tego, by nikt o Bogu nie mówił z lekceważeniem, ironią, by nie szydził z Niego, nie bluźnił Mu. Powtarzając te słowa wyrażamy życzenie, by imię Boga i On sam nie był zapominany przez tych, których stworzył.
Gdybyśmy po wypowiedzeniu słów: „święć się imię Twoje”, zaczęli nadużywać imienia Bożego, wypowiadać je lekceważąco, bez należnego szacunku, bez pobożności, dziecięcej bojaźni, to dalibyśmy świadectwo o tym, że jesteśmy rozdwojeni lub nieszczerzy. Niby bowiem chcemy, żeby imię Boże uznawano wszędzie za święte, otaczano je chwałą i miłością, a nadużywamy tego imienia, wypowiadamy je bez żadnej potrzeby, lekceważąco. Modląc się słowami tej modlitwy zwracamy się do Boga, który nie tylko nas stworzył, lecz ponadto pragnie nas uwolnić od zła i doprowadzić do wiecznego szczęścia. Katechizm Kościoła wyjaśnia, że to wyrażenie należy rozumieć jako „uznać za świętego, traktować w sposób święty”. Boże imię jest zawsze narażone na profanację. Papież Benedykt XVI pisze: „Imienia Bożego można nadużywać i w ten sposób plamić samego Boga. Imię Boga można przywłaszczyć sobie dla własnych celów i w ten sposób zniekształcać obraz Boga. Im bardziej oddaje się On w nasze ręce, tym łatwiej możemy przytłumić Jego światło (…).
W pierwszej prośbie Modlitwy Pańskiej kryje się paradoks. Prosimy Boga, by sam wziął w swoje ręce sprawę święcenia Jego imienia. Ale przecież jednocześnie „od naszego życia i od naszej modlitwy zależy nierozłącznie to, czy imię Boże będzie święcone wśród narodów” (KKK 2814). Wezwanie: „święć się imię Twoje” to prośba o moją świętość, o to, by w moim życiu realizował się chrzest, w którym uświęcony zostałem po raz pierwszy miłością Ojca, Syna i Ducha Świętego. Kiedy mówię: „święć się imię Twoje”, proszę Boga, by blask Jego świętości był coraz bardziej widoczny we mnie. „Święć się imię Twoje” – jest wyznaniem pierwszeństwa Bożej łaski przed moją zasługą. To uznanie, że Bóg jest pierwszym autorem mojej świętości. Nie swoim światłem mam świecić, ale Bożym światłem. Jak witraż! Moją rolą jest dać się prowadzić, iść drogą wyznaczoną przez Jezusa. Kto za dużo sam kombinuje, ten szuka raczej chwały swojego imienia, nie Boga.
Pierwsza prośba „Ojcze nasz” to nie tylko wezwanie do uświęcenia imienia Boga we mnie samym. To także prośba, by imię Boga było obecne na całym świecie. Jest tu ukryte zobowiązanie do głoszenia imienia Boga, tak aby mogło ono być święte dla wszystkich, wszędzie, zawsze. Pisał przed wiekami Tertulian: „Gdy mówimy: »Święć się imię Twoje«, prosimy, aby było ono uświęcone w nas, którzy jesteśmy w Nim, ale także w innych, na których łaska Boża jeszcze oczekuje, by wypełniać przykazanie, które zobowiązuje nas do modlitwy za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół. Oto dlaczego nie mówimy dokładnie: Święć się imię Twoje »w nas«, ponieważ prosimy, by święciło się ono we wszystkich ludziach”. Uczeń Chrystusa nie koncentruje się tylko na swojej świętości. Ma na głowie cały świat, bo wie, że „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12).
KKK2814 Od naszego życia i od naszej modlitwy zależy nierozłącznie to, czy imię Boże będzie święcone wśród narodów.
PRZYJDŹ KRÓLESTWO TWOJE
Przykry to widok, gdy ktoś nie zdejmie swoich zabłoconych butów i przedzie się w nich po czystych wykładzinach i dywanach mieszkania. Wszędzie zostawi błoto, brud. Coś podobnego stało się w pięknym, harmonijnym i dobrym świecie, który stworzył Bóg. Na jego pięknie zostawił swoje ślady zbuntowany anioł. Przyszedł on do Ewy, aby zabrudzić jej myślenie, pragnienia, oceny moralne. Ona z kolei zaraziła swoim skalanym myśleniem i wartościowaniem Adama. Potem wspólnie ten brud przekazali swojemu potomstwu. Od chwili upadku pierwszych rodziców na pięknym kobiercu stworzenia pojawiło się błoto zła, buntu, zakłamania. Jednak Bóg nie chciał, aby Jego stworzenie zostało całkowicie zalane brudem nieładu, brzydoty, grzechu, buntu. Dlatego posłał swojego Syna, Jezusa Chrystusa, aby wszystkiemu – a zwłaszcza człowiekowi – przywrócił zamierzone pierwotnie piękno i harmonię. Ten przywracany przez Zbawiciela i przez Ducha Świętego ład, porządek, dobro to królestwo Boże. Bóg zaczął swoją łaską pomagać człowiekowi odbudowywać w sobie obraz i podobieństwo Stwórcy, a wokół siebie – harmonię, piękno i ład, który naruszył przez swoje odejście od Pana. Modląc się do Ojca niebieskiego słowami: „Przyjdź królestwo Twoje”, prosimy Go, by z Jego pomocą, z pomocą Syna i Ducha Świętego, stworzenie stało się Jego królestwem: królestwem prawdy, dobra, miłości, ładu, harmonii. Królestwo Boże, o które prosimy Ojca naszego, jest tam, gdzie ludzi zespala prawdziwa miłość braterska. Już samo nazywanie Boga „Ojcem naszym” buduje trochę Jego królestwo, bo przypomina nam o tym, że wszyscy na ziemi jesteśmy braćmi i siostrami. Królestwo Boże umocniłoby się, gdybyśmy w każdej chwili żyli z bliźnimi jak z prawdziwym rodzeństwem. Niestety, napływające ze świata wiadomości o wojnach, napadach, porwaniach, prześladowaniach, zadawaniu sobie wzajemnie cierpienia pokazują, jak mało jest na świecie królestwa Bożego, królestwa pokoju, miłości, serdeczności, czułości. Wszystkie smutne wiadomości powinny nas pobudzać do błagania wszechmogącego i miłosiernego naszego Ojca o pomoc. Słowo „królestwo Boże” pojawia się w Nowym Testamencie 122 razy, z czego 90 razy w wypowiedziach samego Jezusa.. Nie jest to jednak sprawa polityki, doczesnej władzy, militarnej siły, widzialnych granic, sprawnej organizacji. Królestwo niebieskie to wspólnota duchowa tych, którzy uznali panowanie Boga w swojej osobistej historii i w historii świata. Granice królestwa Bożego biegną więc przez serca ludzi. To rzeczywistość wewnętrzna, niewidzialna. Choć z drugiej strony rozpoznawalna poprzez pewne znaki czy widzialne owoce w życiu poszczególnych osób.
Kiedy Jezus mówi, że królestwo Boże jest blisko, wskazuje przede wszystkim na tajemnicę swojej własnej osoby. Jezus swoimi słowami i czynami objawia panowanie Boga. Mocą Bożą przebacza grzechy, wygania złe duchy, uzdrawia chorych, zwiastuje słowo pełne nadziei, a po tragedii krzyża zmartwychwstaje. Do królestwa Bożego wchodzi ten, kto przez wiarę i nawrócenie przyjął Chrystusa i powtórzył z Nim: „Ojcze, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”. Kiedy mówimy „Przyjdź królestwo Twoje”, wybieramy Boga, poddajemy się Jego ojcowskiej władzy, przyznajemy Mu rację. Chcemy, żeby to On panował, nie my. Kiedy mówimy „Przyjdź królestwo Twoje”, otwieramy się też na wspólnotę z Tym, który pokazał nam, co znaczy być Synem Najwyższego, z Jezusem Chrystusem. „Modlić się o królestwo Boże, znaczy mówić Jezusowi: Uczyń nas Twoimi, Panie! Przenikaj, żyj w nas, zgromadź rozproszoną ludzkość w jednym Ciele, żeby w Tobie wszystko podporządkowało się Bogu, a Ty żebyś wszystko przekazał Ojcu, ażeby »Bóg był wszystkim we wszystkich« (1 Kor 15,26–28)” (Benedykt XVI).
Wołanie „Przyjdź królestwo Twoje” kryje w sobie świętą niecierpliwość. To tęsknota za światem, w którym nie będzie już więcej zła i niesprawiedliwości. Czytamy w katechizmie: „W Modlitwie Pańskiej chodzi przede wszystkim o ostateczne przyjście Królestwa Bożego w chwili powrotu Chrystusa” (KKK2818). Jezus dał początek królestwu Boga na ziemi.
Ono już jest pośród nas, ale nie jako coś gotowego, lecz fundament, zaczyn, początek. Rośnie, kiedy głoszone jest słowo Boże, a ludzie odpowiadają na nie wiarą i nawróceniem. Rośnie, kiedy sprawowane są sakramenty, kiedy ludzie czynią dobro, przebaczają sobie urazy, kiedy miłość zwycięża nienawiść. Rośnie jak ziarno posiane w ziemi, jak zaczyn włożony w mąkę. Już jest, ale jeszcze nie takie, jak być powinno.
„Władza Boga jest cicha na tym świecie, jest to jednak władza rzeczywista i trwała” (Benedykt XVI). Wierzymy, że objawi się w pełni w dniu Paruzji, czyli powtórnego przyjścia Chrystusa. Dlatego modlitwa o przyjście królestwa jest wołaniem pełnym nadziei.
BĄDŹ WOLA TWOJA JAKO W NIEBIE TAK I NA ZIEMI
Słowa: „Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi”, były treścią życia Jezusa Chrystusa, Jego Najświętszej Matki i wszystkich Jego prawdziwych uczniów. Chcieli, aby wszystko na ziemi toczyło się zgodnie z wolą Ojca niebieskiego, tak jak się to dzieje w niebie. Pragnąc, aby tak było, sami codziennie spełniali te zadania, które – jak odczytywali w swoim sercu – powierzył im Bóg.
Przez całe swoje życie na ziemi Jezus mówił: „Nie moja, lecz Twoja wola, Ojcze, niech się stanie". Nie tylko tak mówił, lecz zdecydowanie pragnął tego. To jedno najgłębsze pragnienie podsuwała Mu nieskończona miłość do Ojca. Podobnie postępowała Jego Matka. Całe Jej życie było wiernym i pokornym poddaniem się woli Boga, nieskończonej Miłości, i wypełnianiem Jego najświętszych pragnień. Także przed swoją męką i śmiercią Jezus modlił się: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42;) Poddał się decyzji Ojca co do czasu i rodzaju odejścia z tego świata. Pokazał na przez to, jak mamy podchodzić do naszego życia i naszej śmierci. Jeśli chcemy naśladować Jezusa, to również tak jako On powinniśmy przyjąć czas i rodzaj śmierci, jaki dopuścił Ojciec. On zna nasze siły duchowe i wie najlepiej, jaki czas i sposób naszego odejścia z tego świata do wieczności będzie dla nas najlepszy. Zanim Maryja poznała modlitwę „Ojcze nasz”, której nauczył Ją i swoich uczniów Jezus, to z Jej serca wypływały słowa podobne do słów tej modlitwy, zwłaszcza „Bądź wola Twoja”. Dlatego po oznajmieniu Jej przez Archanioła Gabriela, że Bóg pragnie uczynić Ją Matką swojego Syna, odpowiedziała: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1,38)
Wypowiadając te słowa prosimy Ojca niebieskiego o to, by na ziemi była powszechnie spełniana Jego wola, tak jak to się dzieje w niebie, Jego domu. Tam wszyscy chętnie spełniają Jego wolę, bo widzą ile w niej jest miłości i mądrości, wiedzą, jak wielkie dobro się dzięki temu dokonuje. Na ziemi to dobro często jest przed nami zakryte. Nie widzimy z całą oczywistością tego, że dzięki spełnianiu woli dobrego Ojca niebieskiego, czynimy coś wielkiego i trwałego. Można w to wierzyć, można Bogu ufać, ale róże szczegóły Boskiego planu zwykle są przed nami ukryte. Jednak dzięki tym mrokom ukrywającym wielkie dobro chciane przez Boga wiele otrzymujemy. Przede wszystkim to, że bardzo się doskonalimy w miłości. Ufne wypełnianie woli Boga ma w Jego oczach ogromną wartość. On bowiem wie, ile nas to zwykle kosztuje, jakiego wymaga wysiłku, zaufania i zawierzenia Mu. Odmawiając Modlitwę Pańską, powtarzamy słowa: „Bądź wola Twoja”. Co jednak konkretnie jest wolą Ojca naszego? Św. Paweł odpowiada na to pytanie zwięźle: „wolą Bożą jest wasze uświęcenie” (1 Tes 4,3). W Liście do Hebrajczyków czytamy: „Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana”. (Hbr 12,14) Wolą naszego Ojca jest to, byśmy jako Jego dzieci żyli święcie na tej drodze życia, która jest naszym powołaniem: jako małżonkowie, rodzice, dzieci, ludzie młodzi lub starzy, osoby samotne, kapłani, zakonnicy i zakonnice. Bez względu na wiek, płeć, wybraną drogę życia mamy dążyć do świętości, gdyż to jej pragnie Bóg. Jego wolą jest nasze uświęcenie. Ale tu dla wielu zaczyna się problem praktyczny, a nawet – czysto teoretyczny. Czym właściwie jest to uświęcenie, którego oczekuje od nas Ojciec niebieski? Różne słyszymy odpowiedzi na to pytanie. Jedni przerażają nas wizją świętości nie do uniesienia, surowej, ponurej, opartej na samych tylko wyrzeczeniach i umartwieniach. Tym, którzy taką świętość głoszą lub praktykują, św. Paweł powiedziałby: gdybyś tak się umartwił, że wydałbyś ciało na spalenie, lecz miłości byś nie miał, nic byś nie zyskal .Świętość jest łaską, którą otrzymują nawet niemowlęta w sakramencie chrztu. Otrzymują ten dar, nie wykonując najmniejszego czynu, i stają się naprawdę święte. Noszą bowiem w swoich duszach świętość Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jednak świętość jest także pewną formą życia, ukształtowanego przez nas świadomie i dobrowolnie. Święci to ludzie „zakochani” bez reszty w Ojcu, Synu i Duchu Świętym, ludzie gotowi spełnić każde życzenie Trójosobowego Boga, pójść za każdym porywem Jego łaski. Święci to ci, którzy żyją w przyjaźni z Bogiem i starają się być nie tylko Jego przyjaciółmi, lecz – Jego „dobrymi” przyjaciółmi.
Wielką bolączką świata jest to, że dzielimy ludzi na takich, których kochamy, i na takich, których nie kochamy lub nienawidzimy. Stąd biorą się kłótnie, zatargi, wojny. Ojciec niebieski nie chce tego. On kocha nas, swoje stworzenia. Jego wolą wyrażoną przez Jezusa jest to, byśmy się miłowali wzajemnie, tak jak On nas umiłował. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie.” (J 13,34)
Ojciec posłał swojego Syna i zsyła ciągle swojego Ducha, abyśmy mogli dojść do Jego domu i tam żyć w niezamąconym szczęściu na zawsze. Tej wiecznej radości pragnie dla nas ojcowskie serce Boga. Czy jednak wszyscy ludzie będą zbawieni? To wielka tajemnica. Po zakończeniu się dziejów ludzkich i po Sądzie Ostatecznym będą istnieć tylko dwa królestwa: królestwo dobra, wiecznej miłości oraz przeciwne mu królestwo zła, egoizmu i wiecznej nienawiści. Każdy człowiek przez swój świadomy codzienny sposób życia opowiada się za jednym z tych królestw i do niego wstępuje. Jedni wchodzą do królestwa miłości, bo służą Jezusowi w swoich braciach i siostrach, inni natomiast wstępują do królestwa egoizmu, nienawiści i obojętności. Do jakiego królestwa człowiek wstąpił na ziemi i trwał w nim aż do śmierci, w takim na zawsze znajdzie się po swoim wejściu w wieczność. W jednym królestwie wiecznie będą ci, którzy miłowali Jezusa w bliźnich, w drugim natomiast ci, którzy egoistycznie lekceważyli Go i omijali w cierpiących braciach i siostrach.
Nieraz zaskakuje nas to, że wszechmogący Bóg, nasz Ojciec, jakby przymykał oczy na wielkie zbrodnie, zło, przemoc, niesprawiedliwość. Diabeł, który „jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8,44), z upodobaniem podsuwa nam myśli o słabości lub niesprawiedliwości Boga, gdyż mu zależy na tym, żebyśmy stracili do Niego zaufanie. Swoimi kłamstwami utrwala w nas przekonanie, że Bogu obojętne jest wielkie cierpienie, wywoływane na ziemi przez niesprawiedliwość i brak szacunku do człowieka.
Skoro Bóg, nasz Ojciec, nienawidzi zbrodni, niesprawiedliwości, dręczenia ludzi, to dlaczego nie usuwa tego zła swoją wszechmocą i nie zsyła śmierci na zdeprawowanych ludzi? Jedną z odpowiedzi Pisma Świętego jest wyjaśnienie, że Bóg nie uśmierca grzeszników, aby dać im czas na zmianę swojego życia i na naprawienie wyrządzonych krzywd. Autor Księgi Mądrości mówi: „Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili” (Mdr 11,23). Zamiast karać, Bóg daje szansę, upomina, tak jak to uczynił przez proroka Izajasza: „Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, i do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. A jeśliby występny porzucił wszystkie swoje grzechy, które popełniał, a strzegł wszystkich moich ustaw i postępowałby według prawa i sprawiedliwości, żyć będzie, a nie umrze: nie będą mu poczytane wszystkie grzechy, jakie popełnił, lecz będzie żył dzięki sprawiedliwości, z jaką postępował. Czyż tak bardzo mi zależy na śmierci występnego – wyrocznia Pana Boga – a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył?” (Iz 55,7-23)
Kiedy mówimy z wiarą: „bądź wola Twoja”, „prosimy naszego Ojca, by złączył naszą wolę z wolą Jego Syna” (KKK 2824).
CHLEBA NASZEGO POWSZEDNIEGO DAJ NAM DZISIAJ
Prosimy Ojca niebieskiego o chleb – o chleb zwykły, powszedni. Nie prosimy więc Go o coś zbytecznego. Słowo „chleb” to symbol wszystkiego, co jest konieczne do życia, wszystkiego, co jest dobre, użyteczne. Pożywienia, nazwanego „chlebem powszednim”, potrzebuje nie tylko nasze ciało, ale również nasza dusza. Dla niej pokarmem jest przede wszystkim słowo Boże i Eucharystia. Jezus nauczył nas prosić o wszystko przede wszystkim naszego Ojca niebieskiego, który nas stworzył i wie dobrze, czego potrzebujemy do życia. Temu Ojcu mamy zaufać bez reszty. Do tego zachęcił nas, mówiąc: „Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one?” (Mt 6,25-26). Kiedy dzieci poczują głód, idą do mamy lub ojca i mówią: „Chce mi się jeść”. I otrzymują jedzenie lub zapewnienie, że zaraz będzie posiłek. Coś podobnego powinien robić codziennie człowiek wierzący i ufający swojemu Ojcu niebieskiemu. Jego ma prosić o chleb powszedni. Ci, którzy nie ufają Bogu lub w Niego nie wierzą, domagają się chleba tylko od ludzi. Rozpowszechnionym sposobem są akcje protestu, strajki, rewolucje. Jezus nikomu nie powiedział: „Zabijcie Heroda, mordujcie bogaczy i okupantów-Rzymian, domagajcie się poprawy swojego losu od ludzi”. Nauczył natomiast pokornej modlitwy, skierowanej do prawdziwego Ojca. Do Niego kazał nam mówić z wiarą i niosącą pokój ufnością: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Ojciec zawsze odpowie. Znajdzie jakiś skuteczny sposób, by zapewnić nam środki do życia. Mówiąc te słowa do naszego Ojca niebieskiego, prosimy Go z wielką ufnością o to, by nie zwlekał ze spełnieniem naszej prośby. Chodzi bowiem o „chleb powszedni”, czyli o coś, czego bardzo potrzebujemy ciągle, każdego dnia, a więc i dzisiaj. Nie mówimy: „daj mi tego chleba”, lecz: daj go „nam”. Tak nas nauczył mówić do Ojca niebieskiego Jezus Chrystus. Chciał, by modlitwa wyrażała naszą troskę o wszystkich ludzi i uwrażliwiała nas na ich potrzeby. Nasza wrażliwość na los każdego człowieka ma się wyrażać w codziennej modlitwie za wszystkich ludzi i w działaniach, do których zostaliśmy przez Boga uzdolnieni. Chleb jest „owocem ziemi i pracy rąk ludzkich”. Pycha każe nam myśleć o zapewnieniu sobie chleba wyłącznie własnymi siłami. A przecież „ziemia nie wyda owocu, jeśli nie otrzyma przychodzącego z góry słońca i deszczu” (Benedykt XVI). Wystarczy nieraz lekki przymrozek, nie mówiąc już o gradzie, suszy, powodzi czy ataku szarańczy, by ziemia nie wydała żadnego plonu. Ulegamy często iluzji, że nauka, technika czy ekonomia zapewnią nam na zawsze chleb i dostatnie życie. Papież pisze dobitnie, że to brutalna i zimna pycha, która „w ostatecznym rozrachunku niszczy ziemię”.
Biblia traktuje zawsze chleb jako dar Najwyższego. Chleb jest źródłem siły, jest symbolem wszelkich dóbr niezbędnych do życia. Owszem, człowiek musi w pocie czoła pracować na chleb, ale jednocześnie powinien o niego pokornie prosić Boga i oczekiwać z ufnością. Chleb odgrywał zawsze wielką rolę w kulcie Starego Przymierza. W świątyni jerozolimskiej na stołach leżały tzw. chleby pokładne – symbol wspólnoty z Bogiem. Z kolei chleb pierwocin, stanowiący część ofiar podczas Święta Tygodni, wyrażał wdzięczność Bogu za plony ziemi. Chleby przaśne łączyły się z celebracją paschy. Jezus, nawiązując do tej tradycji, nadał chlebowi zupełnie wyjątkowe znaczenie podczas Ostatniej Wieczerzy. Katechizm Kościoła mówi, że słowa „daj nam” wyrażają „głęboką ufność dzieci, które oczekują wszystkiego od swego Ojca” (KKK 2838). Ponadto „»Daj nam« jest również wyrazem Przymierza; należymy do Ojca, a On należy do nas i jest dla nas. To »nam« wyraża również nasze uznanie Go za Ojca wszystkich ludzi i dlatego modlimy się za nich wszystkich, w poczuciu solidarności z ich potrzebami i cierpieniami” (KKK 2829).
Czy Jezus, ucząc nas prośby o chleb, nie zachęca do jakiejś bierności? Nie! „Módl się i pracuj” – głosi reguła św. Benedykta, która zachodniej cywilizacji pomogła dojść do dobrobytu. Świetnym komentarzem do tej zasady jest zdanie św. Ignacego z Loyoli: „Módlcie się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracujcie tak, jakby wszystko zależało od was”. Ufać Bogu i solidnie pracować na miarę wszystkich swoich talentów. Oto wskazówka do duchowej równowagi.
Cokolwiek posiadam, zawdzięczam to nie tylko sobie, ale najpierw Bogu. Mam nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Dlatego prosimy o chleb nie dla siebie, ale dla NAS. Modlitwa Pańska nie jest modlitwą egoisty zapatrzonego tylko w swoje potrzeby. To modlitwa we wspólnocie, budująca więzi bliskości i solidarności ze wszystkimi dziećmi Boga. „Modlimy się o nasz chleb, a więc także o chleb dla innych.
Kto ma nadmiar chleba, powinien się nim dzielić. (…) Św. Jan Chrystostom podkreśla, że »każdy kęs chleba w pewnym sensie stanowi kęs chleba należącego do wszystkich – chleba świata«” (Benedykt XVI). Zanim Jezus dokonał cudu rozmnożenia chleba, powiedział do uczniów: „Wy dajecie im jeść” (Mk 6,37). We wszystkich ewangelicznych opisach tego cudu punktem wyjścia jest mała ilość pokarmu (pięć chlebów i dwie ryby, a za drugim razem siedem chlebów), którym ktoś zechciał się podzielić. Tam, gdzie ludzie nie koncentrują się na sobie, ale potrafią się podzielić nawet najmniejszym dobrem, tam dokonuje się cud.
ODPUŚĆ NAM NASZE WINY JAKO I MY ODPUSZCZAMY NASZYM WINOWAJCOM
Gdyby Bóg nie był miłosierny, nie moglibyśmy liczyć na zbawienie. Zresztą, prawdopodobnie nie stworzyłby nas, ludzi, którzy – jak to wiedział od zawsze – będą Go odrzucać i znieważać od samego początku zaistnienia na ziemi. A jednak nas stworzył, chociaż wiedział, jak będziemy postępować. Stworzył nas, bo w swoim miłosierdziu przewidział lekarstwo na nasz bunt i nieprawość. Przewidział Lekarstwo, którym jest Jego Syn, Jezus Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały, oraz Duch Święty. Dzięki swojemu nieskończonemu miłosierdziu Ojciec posłał nam swojego Syna, który nas odkupił. Również dzięki miłosierdziu wylewa na nas swojego Ducha, rozpalającego miłość. Dzięki miłosierdziu Boga, naszego Ojca, każdy może mieć nadzieję na wieczne szczęście. Nikt tej nadziei nie mógłby mieć, gdyby Bóg nie był bogaty w miłosierdzie. Codziennie powtarzana prośba: „odpuść nam nasze winy” zaprasza człowieka do rachunku sumienia. Jeśli potrafię nazwać po imieniu zło, którego się dopuściłem, to słowa: „odpuść nam nasze winy” nabierają ciężaru, są bardziej konkretne, szczere. Proszę Boga o przebaczenie, bo wiem, że mam za co Go przepraszać. Boże przebaczenie dociera do nas przez sakramenty Kościoła. To jest podstawowy kanał, którym płynie Boże miłosierdzie. Dlatego wezwanie: „odpuść nam nasze winy” przypomina też o spowiedzi, zaprasza do korzystania z tego sakramentu. Wyznając grzechy w konfesjonale, składam je u stóp Chrystusa z prośbą o przebaczenie.
Papież Benedykt XVI, komentując Modlitwę Pańską, zwraca uwagę, że Boże przebaczenie wiąże się z tajemnicą Krzyża Chrystusa. To z krzyża rozlega się przejmujące wołanie Jezusa: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). „Zło żyje w tysięcznych postaciach. Miłość ma tylko jedną postać: Twój Syn” – papież przywołuje zdanie Reinholda Schneidera. Wyjaśnia, że to na krzyżu Jezusa doszło do uzdrawiającej przemiany zła w dobro. Tego człowiek nie mógłby dokonać o własnych siłach. Dlatego właśnie Pan „obarczył się naszym cierpieniem i dźwigał nasze boleści”, „był przebity za nasze grzechy i zdruzgotany za nasze winy”, „w Jego ranach jest nasze uzdrowienie” (Iz 53,4–6). Całe ludzkie zło wypaliło się w ogniu szalonej miłości Boga. Stąd płynie moc do naszej wewnętrznej przemiany, do przebaczenia naszym największym nawet winowajcom. Siła przebaczenia objawia się w człowieku, który nawiązuje wspólnotę z Tym, który poniósł ciężar nas wszystkich. Jeśli pozwolę Jezusowi, by obmył moje stopy, wtedy i ja będę potrafił Go naśladować. Temat przebaczenia pojawia się nieustannie w Ewangelii. W Kazaniu na Górze (tuż przed „Ojcze nasz”) Pan Jezus mówi: „Jeśli przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!” (Mt 5, 23–24). Tuż po „Ojcze nasz” Jezus jeszcze raz podkreśla zależność między Bożym i ludzkim przebaczeniem: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień” (Mt 6, 14–15). Mamy moc (niestety!) przeszkodzić działaniu łaski Bożej.
Kiedy apostoł Piotr zapytał Jezusa o to, ile razy ma wybaczyć, jeśli ktoś mu zawini, usłyszał: „Nie mówię ci, że aż siedem, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy”. Liczba 77 to nawiązanie do biblijnej postaci Lameka, jednego z potomków Kaina, który gotów był mścić się aż siedemdziesiąt siedem razy (Rdz 4,24). Logice zemsty i nienawiści Jezus przeciwstawia świat bezgranicznego przebaczenia. Przypowieść o nielitościwym dłużniku jest dobrym komentarzem do piątej prośby Modlitwy Pańskiej. Sługa był winien swojemu panu gigantyczną sumę 10 tysięcy talentów (co najmniej 340 ton złota lub srebra!). Miał dług, którego nie był w stanie spłacić. Jezus celowo wyolbrzymił wysokość tego zadłużenia, żeby pokazać ogrom Bożego miłosierdzia. Oddłużony sługa okazał się jednak bezlitosny dla człowieka, który był mu winien 100 denarów, czyli śmiesznie niską sumę w porównaniu z darowanym mu długiem. I za ten brak miłosierdzia został ukarany. Mur, którym odgradzamy się od bliźniego, jest także murem, który odgradza nas od Boga.
Kto jest moim winowajcą?
„Wobec krzywdy każdy reaguje inaczej. Możemy pragnąć zła dla tych, którzy nam ją wyrządzili, mówić źle o tych, którzy źle mówili na nasz temat. Możemy pozwolić, by urazy zakaziły nasze wnętrze, tworząc coś w rodzaju złego samopoczucia i ciągłego niezaspokojenia wobec wszystkich i wobec każdego. Możemy skierować gniew przeciwko nam samym, tak jakbyśmy zasłużyli na to zranienie i odrzucenie. Dajemy się przekonać o braku własnej wartości, o naszej niższości, naszej miernocie i niegodziwości” (J. Vanier). Te czy inne reakcje na zło prowadzą do zerwania komunikacji z drugim. Powstaje mur, który ma często tendencje do wzrostu. Jest to tym bardziej bolesne, jeśli dotyczy ludzi bliskich. Narasta wtedy samotność, lęk, zamknięcie. Przebaczenie jest jedyną drogą do uzdrowienia pokiereszowanych ludzkich więzi. To nieraz długa droga, wymagająca czasu. Przebaczenie nie oznacza jakiejś banalizacji zła. Krzywda pozostaje krzywdą, zło złem. Pewnych rzeczy nie da się po prostu zapomnieć. Przebaczenie to wzniesienie się ponad zło. To wprowadzenie w życie zasady: „nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21).
Jedną ze współczesnych ikon przebaczenia stało się spotkanie Jana Pawła II ze swoim niedoszłym zabójcą Ali Agcą.
„Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Kim są moi „winowajcy”? Kogo nie cierpię, kto mnie irytuje, na kogo się wściekam, kogo notorycznie obgaduję, poniżam? Mąż, żona, teściowa, synowa, dziecko, proboszcz, wikary, kolega z pracy, przeciwnik polityczny? Kto potrzebuje mojego przebaczenia? Komu nie potrafię przebaczyć?
NIE WÓDŹ NAS NA POKUSZENIE, ALE NAS ZBAW OD ZŁEGO
Św. Jakub poucza nas: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi” (Jk 1,13). Kusi nas przede wszystkim diabeł. Ukazana w Piśmie Świętym historia ludzkości pokazuje, jak bardzo słaby jest człowiek wobec szatańskich pokus. Poddała się im Ewa, uległ im Adam. Poddawali się pokusom diabła przez wieki wszyscy, którzy popełniali grzechy. I my im ulegamy. To nasze doświadczenie powinno nas pobudzać do codziennego pokornego wołania do Boga: Zbaw nas od Złego i od zła.
Chleb, o który prosimy naszego Ojca, symbolizuje wszystko, co jest dobre i pożyteczne dla naszego ciała i duszy. Przeciwieństwem tego dobra jest zło. Zło jest tym, co nam szkodzi, pozbawia nas czegoś: zdrowia, radości, pokoju, dobroci serca, miłości, pokory, czystości, szlachetności. Największym złem jest to, które pozbawia nas wiecznego zbawienia. Wszystkie formy zła pojawiły się w świecie z powodu ingerencji upadłego ducha, którego można nazwać Złym. Diabeł jest zły, bo chce nas pozbawić każdego dobra, przede wszystkim – wiecznego. Potrzebujemy więc kogoś, kto by nas uchronił przed każdym złem i przed Złym. Na szczęście mamy takiego obrońcę. Jest Nim nasz Ojciec niebieski, Bóg Wszechmogący. Zbawić znaczy uwolnić, wyzwolić od jakiegoś zła i dać to, czego zło pozbawia, np. uwolnić od choroby i związanymi z nią cierpieniami znaczy dać zdrowie i radość, jaka się z nim wiąże. Bóg chce nas zbawić czyli wyzwolić od zła, które nas otacza i atakuje, oraz od zła, które wytworzyliśmy w nas samych przez powtarzane egoistyczne czyny, złe słowa, nieżyczliwe myśli, złośliwe plany, zaniedbywanie dobra. Tym złem jest ruina duchowa, nieład, nieporządek, jaki się w nas pojawił w skutek egoistycznego i nierozumnego działania, uległości zachciankom, kaprysom, pożądliwościom. Nasz Ojciec niebieski jest wszechmogący, dlatego potrafi nas uwolnić od każdego zła, także od tego, które pojawiło się w naszych sercach. Tym złem jest przede wszystkim łatwość popełniania grzechów, do których się przyzwyczailiśmy, silny pociąg do zła i opieranie się mu z wielkim wysiłkiem.
Ojcze nasz, uwolnij nas od naszych grzechów i przywróć nam to, czego one nas pozbawiły. Przywróć nam zniszczony pokój, dobre relacje z bliźnimi, wspólnotę i radość życia, którą zniszczyły wyrzuty sumienia. Wybaw nas od zła, które nas otacza, i od zła, które powstało w naszych sercach. Matko Najświętsza, wypraszaj uwolnienie od zła nienawiści dla tych wszystkich, którzy o to nie proszą naszego dobrego Ojca.
Żeby właściwie rozumieć to zdanie, trzeba uwzględnić fakt, że Żydzi bardzo często mówili o Bogu jako o jedynym sprawcy wszystkiego.
Na przykład w Księdze Izajasza czytamy: „Ja jestem Pan, i nie ma innego. Ja tworzę światło i stwarzam ciemności, sprawiam pomyślność i stwarzam niedolę. Ja, Pan, czynię to wszystko” (Iz 45,6–7). Nikt nie rozumiał tego i podobnych zwrotów w ten sposób, że Bóg jest bezpośrednim sprawcą zła. Ich właściwy sens jest taki, że nic nie dzieje się w świecie bez wiedzy Boga i bez Jego przyzwolenia.
Warto też wiedzieć, że greckie słowo peirasmos, tłumaczone tradycyjnie jako „pokuszenie”, oznacza w pierwszym sensie doświadczenie, próbę, a dopiero wtórnie pokusę. Zdanie „nie wódź nas na pokuszenie” jest więc prośbą człowieka w obliczu jakiegoś doświadczenia wiary czy próby człowieczeństwa. Wiem, że jestem słaby, liczę się z tym, że pokusa może mnie pokonać, dlatego wołam do Boga o ratunek, o pomoc.
Dobrym komentarzem rozjaśniającym wątpliwości jest fragment z pierwszego rozdziału Listu św. Jakuba. Apostoł wyjaśnia, że pokusy (doświadczenia) są naturalnym towarzyszem człowieka na drodze do świętości, co więcej, są szansą duchowego wzrostu. „Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują” (Jk 1,12).
I druga ważna prawda przypomniana przez św. Jakuba: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi, że Bóg go kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie ku złemu, ani też nikogo nie kusi. To własna pożądliwość wystawia każdego na pokusę i nęci. Następnie pożądliwość, gdy pocznie, rodzi grzech, a skoro grzech dojrzeje, przynosi śmierć” (Jk 1,13). To znakomity opis mechanizmu działania pokusy.
Sam Jezus doświadczał kuszenia na pustyni i wyszedł z tej walki zwycięsko. W Ewangelii czytamy, że „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła” (Mt 4,1). Pokusa pochodzi od diabła, ale to jednak Duch (czyli Bóg) wyprowadził Jezusa na pustynię, na miejsce walki z pokusą. Papież Benedykt XVI zwraca uwagę, że doświadczenie pokus przez Jezusa było Jego zadaniem jako Mesjasza, czyli ważnym elementem Jego misji. Jezus znosi pokusy aż do śmierci na krzyżu. W ten sposób wchodzi „w obszar ludzkich pokus i upadków po to, aby nas ująć za rękę i wyprowadzić z nich. Szósta prośba Modlitwy Pańskiej uświadamia nam prawdę, o której często wolelibyśmy zapomnieć, a mianowicie, że modlitwa jest walką. Katechizm Kościoła poświęca kilka stron temu tematowi. Modlitwa walką? Przeciw komu? „Przeciw nam samym i przeciw podstępom kusiciela, który robi wszystko, by odwrócić człowieka od modlitwy, od zjednoczenia z Bogiem” (KKK 2725). Walka duchowa jest nieodłącznym elementem życia chrześcijanina. Oczywiście takiego chrześcijanina, który chce na serio żyć Ewangelią.
Modlitwa odsłania cały nasz wewnętrzny bałagan. Modlimy się tak, jak żyjemy. Nie powinno nas dziwić, że na modlitwie najsilniej odzywają się pokusy, że właśnie wtedy daje znać o sobie nasze zwątpienie, brak wiary, znużenie, domaganie się nagrody za cnotliwe życie, a nieraz nawet cielesne pożądanie. Zły wie, że każda chwila szczerej modlitwy jest ciosem dla jego planów, dlatego zrobi wszystko, by odciągnąć nas od modlitwy.
Papież Benedykt XVI, komentując słowa „nie wódź nas na pokuszenie”, odwołuje się do Księgi Hioba. Hiob został poddany strasznej próbie, nie stracił jednak wiary w Boga. Jego przykład pokazuje, że niektóre próby mogą być zamierzone przez Boga. Co więcej, bywają koniecznym etapem duchowego rozwoju. Papież pisze: „Ażeby osiągnąć dojrzałość, żeby miejsce powierzchownej pobożności mogło zająć głębokie zjednoczenie z Bogiem, człowiek musi przechodzić przez doświadczenia. Jak sok z winogron, by stać się szlachetnym winem, musi przejść proces fermentacji, tak też człowiek potrzebuje oczyszczenia i transformacji. Bywa to niebezpieczne dla niego, może nawet ponieść porażkę, są to jednak drogi, które trzeba przejść, by dojść do siebie samego i do Boga. Miłość jest zawsze procesem oczyszczeń i wyrzeczeń, bolesnych przemian, prowadzących do dojrzałości”
Słowa „nie wódź nas na pokuszenie” pokazują, że nie tylko wolno, ale wręcz trzeba prosić Boga o oddalenie pokus i doświadczeń. Czy w tej prośbie nie można dopatrzeć się pewnej analogii z dramatycznym wołaniem Jezusa w Ogrójcu „oddal ode mnie ten kielich”? Bóg nie chce nas dręczyć. On jest tym, który nas chce przeprowadzić przez ciemności ku światłu.
W wołaniu „nie wódź nas na pokuszenie” jest coś na wskroś ludzkiego, jest lęk przed próbą, przed bólem, śmiercią. Nikt z nas przecież nie wie, jak się zachowa w chwili próby, czy wytrzyma, czy się sprawdzi, czy też okaże się słabeuszem. Dlatego, gdy modlimy się: „nie wódź nas na pokuszenie”, to mówimy Bogu: „Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia (…), ale pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus, i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja wiara zaczyna już dobiegać końca” (Benedykt XVI). Przed Bogiem nie musimy udawać bohaterów, mamy prawo stanąć przed Nim ze swoimi lękami.
„To – jak pisze Papież – prośba o to, żeby Bóg nie nakładał na nas większych ciężarów, niż zdołamy udźwignąć, i żeby nie wypuszczał ze swych rąk”. Święty Paweł dodaje nam otuchy: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać (1 Kor 10,13)”. Pełny sens prośby „nie wódź nas na pokuszenie” można uchwycić wtedy, kiedy czyta się ją łącznie z ostatnim wezwaniem: „ale nas zbaw ode Złego”.
Ostatnia prośba „Ojcze nasz” to wołanie o ratunek udręczonych przez zło. Wiara mówi: zło jest realne, niebezpieczne, stoi za nim szatan, ale Bóg ma władzę nad złem, z Nim zwyciężymy. Dlatego Kościół zanosi w modlitwie przed Boga całą niedolę świata.
Wiara i modlitwa osadzone są zawsze w kontekście. Słowa: „zbaw nas ode złego” są wołaniem do Boga w obliczu zła. Tego zła, która atakuje nas tu i teraz. Wskazują też na Boga jako na jedyną ucieczkę, jedyną nadzieję człowieka. Nie zbawimy się sami. Nie pokonamy ani zła, ani Złego o własnych siłach. Zbawia tylko Bóg.
Komentarze biblijne zwracają uwagę, że słowo „zły” (gr. poneros) może oznaczać zarówno jakieś konkretne zło moralne (grzech) lub fizyczne, jak i Złego, czyli szatana. Oba te znaczenia wiążą się ze sobą. Skutkiem działania Złego jest przecież konkretny grzech czy też fizyczne cierpienie. Katechizm Kościoła Katolickiego, być może ze względu na trudności współczesnego człowieka z uznaniem prawdy o istnieniu szatana, kładzie akcent na to drugie znaczenie: „Zło, o którym mówi ta prośba, nie jest jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę, szatana, Złego, anioła, który sprzeciwił się Bogu. »Diabeł« (dia-bolos) jest tym, który »przeciwstawia się« zamysłowi Boga i Jego »dziełu zbawienia« wypełnionemu w Chrystusie” (KKK 2851).
Pismo Święte i Tradycja Kościoła widzą w szatanie upadłego anioła. Diabeł i inne złe duchy zostały stworzone przez Boga jako dobre z natury, ale same uczyniły się złymi (zob. KKK 391). Tak jak w przypadku człowieka zło pojawia się więc jako „uboczny produkt” wolności. „Pismo Święte mówi o grzechu tych aniołów. Ich »upadek« polega na wolnym wyborze dokonanym przez te duchy stworzone, które radykalnie i nieodwołalnie odrzuciły Boga i Jego królestwo” (KKK 392).
Biblia ukazuje szatana jako przeciwnika Boga i Bożych planów względem człowieka, jako przeciwnika Chrystusa (kuszenie na pustyni, uzdrawianie z opętania, walka w godzinie męki) oraz przeciwnika chrześcijan. Najważniejsze jest jednak to, że jest on nieprzyjacielem pokonanym. Chrystus przez śmierć i zmartwychwstanie zwyciężył szatana. Wprawdzie nadal ma on moc szkodzenia, ale jego ostateczna klęska jest tylko kwestią czasu. Dobra Nowina głosi, że zło nie jest równorzędną siłą wobec dobra. Diabeł nie jest jakimś „złym bogiem”. Dobro na końcu zawsze zwycięża. Tylko dobro ma charakter absolutny, bo dobry jest Bóg. Katechizm mówi wyraźnie: „Moc szatana NIE jest nieskończona. Jest on TYLKO stworzeniem; jest mocny, ponieważ jest czystym duchem, ale jednak stworzeniem: nie może przeszkodzić w budowaniu królestwa Bożego. (...) Dopuszczenie przez Boga działania szatana jest wielką tajemnicą, ale »wiemy, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra« (Rz 8,28)” (KKK 395).
W oryginalnym tekście Modlitwy Pańskiej ostatnia prośba brzmi bardziej dramatycznie i dynamicznie niż po polsku. Greckie rysai znaczy dosłownie „wyrwij z niebezpieczeństwa”. W innych tekstach biblijnych to słowo pojawia się tam, gdzie chodzi o ingerencję Boga w ostatnim momencie.
Kiedy modlimy się „zbaw nas ode złego”, prosimy Boga o zwycięstwo w walce z grzechem, z pokusą, ze śmiercią. Ta prośba nie może być cichym, nieśmiałym jękiem. „Musi być wołaniem odważnym, mocnym i pełnym ufności. Musi głosić naszą gotowość do walki przy boku Chrystusa. Albowiem Jezus, Jego Ojciec i Jego Duch walczą. Bóg nie jest biernym widzem naszej walki, siedzącym na odległym tronie. Włącza się w nasz wysiłek” (mnich kościoła Wschodniego). Linią frontu, miejscem starcia ze złem, z szatanem, jest moje serce. Bóg jest moją mocą, ale to ja walczę, zmagam się.
Ostatnia prośba „Ojcze nasz” to także modlitwa o wolność, o całkowite wyzwolenie z wszelkich wewnętrznych niewoli. To prośba o uwolnienie od lęku, od zastraszenia przez zło. To wejście pod zwycięski sztandar krzyża. Św. Paweł w mocnych słowach wyraził pewność zwycięstwa, którą daje wiara w Chrystusa: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (…). Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? (…) We wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (Rz 8,31–37).
W tej ostatniej prośbie Kościół zanosi przed Boga Ojca niedolę całego świata. Prosząc o wybawienie od zła przygniatającego ludzkość, błaga o cenny dar pokoju i łaskę wytrwałego oczekiwania na powrót Chrystusa” (KKK 2854). W liturgii Mszy świętej właśnie ta ostatnia prośba Modlitwy Pańskiej zostaje rozbudowana, „pociągnięta” dalej przez celebransa: „Wybaw nas, Panie, od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od grzechu i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”.
„Amen” na zakończenie Modlitwy Pańskiej oznacza „niech się tak stanie”. To coś jak podpis pod wszystkimi siedmioma prośbami. W języku hebrajskim to słowo ma taki sam rdzeń jak słowo „wierzyć”. Wyraża trwałość, niezawodność, wierność.
Subskrybuj:
Posty (Atom)